Od tematu do tematu, od projektu do projektu – w chwilach wolnych robię rzeczy bardzo różne. Dziś, po ciekawym i bardzo pozytywnym weekendzie, nieco wynurzeń na temat testów i automotywacji. Tak do poniedziałkowej kawy porannej.
Na początek ponownie o grach. A w zasadzie – o testach. Bo fajnie jest pograć w ukończoną, dopieszczoną grę, ale jeszcze fajniej jest testować wczesne wersje i nękać autorów raportami o błędach tudzież sugestiami poprawek czy uzupełnień. Nie raz i nie dwa razy tak robiłem, niedawno nawet pisałem o tym.
Weekend miałem pod tym względem bardzo owocny i urozmaicony. Z jednej strony – „piękna jednorazówka” bardzo znanego studia. Najwyższa półka w swojej dziedzinie, wersja open beta. Pograć godzinę, wypełnić kwestionariusz, po temacie. Nieco to automatyczne i masowe, no ale… Coś konstruktywnego zrobiłem, może nawet komuś w czymś pomogłem. Niejednokrotnie czepiałem się różnych rzeczy w takich wersjach i widziałem, że to czepianie się zostało uwzględnione w wersjach ostatecznych. Ciekawe, czy tym razem będzie podobnie.
Druga testowana gra to mała produkcja na urządzenia mobilne, w przerwach między sporą ilością innych zajęć klikam chwilę czy dwie. No OK, minimum pół godziny za każdym podejściem, bo gierka niby prosta i miejscami banalna, ale wciąga jak bagno. „Easy to learn, hard to master” – autor wziął sobie do serca tą wskazówkę i to widać. Szczegółów z oczywistych względów nie mogę podać, ale wrażenia z gry jak najbardziej pozytywne. Czekam na wydanie pełnej wersji i trzymam kciuki za powodzenie.
Wnioski z weekendu? Cóż, te same od lat, kiedy katuję czyjeś projekty: czas najwyższy zacząć (i, co bardzo ważne, ukończyć – a z tym już dużo trudniej) coś swojego. Choćby dla udowodnienia samemu sobie, że potrafię. Wymyślić, zrobić kompletną grę, może nawet rzucić między ludzi. Ciekawe, czy mi się ta sztuka uda. Na teraz najtrudniej będzie zacząć: wybrać pomysł, konkretnie go rozpracować i zacząć właściwą zabawę, czyli projektowanie i programowanie. Później będzie jeszcze śmieszniej, dopracowanie miliona detali to już nie tyle dobra zabawa i łamigłówki w trybie ciągłym, ile ciężka orka na ugorze. Niejedną książkę można napisać o tym, co i jak bardzo może się sypnąć (i z reguły się sypie, a nawet wybucha) nawet w małej grze, robionej przez jedną osobę.
Poszukiwania sposobu na skuteczne kopnięcie samego siebie w cztery litery, żebym je wreszcie ruszył – w trakcie. Ciekawe, co wymyślę i jak zadziała.