Nie ma to jak mieć szczególny talent: trafiać przypadkiem na rzeczy przedziwne. Dziś właśnie, z niejakim opóźnieniem, kilka słów o jednej z takich rzeczy.
„Gra komputerowa to ściśle specjalizowany program, służący do marnowania czasu”. Gdzieś, kiedyś, ktoś sformułował taką definicję, z którą w całości się zgadzam. Gra nie musi być piękna, ale musi coś w sobie mieć. Powinna mieć w sobie to coś, dzięki czemu się do niej powraca i po prostu chce grać dalej. Dobrze byłoby, aby każda rozgrywka była inna. Oczywiście, bardzo fajnie jest, gdy przy okazji można się zdrowo obśmiać.
Trafiłem, sam nie wiem jakim mrocznym cudem, na grę. Dla mnie osobiście przedziwną i pełną sprzeczności: z jednej strony całość to statyczny ekran, na którym klika się w symboliczne ciastko. Uzyskane w ten sposób ciasteczka przeznacza się na zakup a to dodatkowego kursora, który raz na kilka sekund automatycznie kliknie kolejne ciasteczko, a to babci, która sobie piecze ciasteczka, a to czegoś jeszcze, co produkuje ciasteczka w ten czy inny sposób. W grze znajdziemy 11 typów obiektów produkujących ciastka. Jakich dokładnie? Cóż, byłem na tyle cierpliwy, aby odkryć wszystkie. Potrwało to „bardzo dłuższą chwilę”, ale chyba było warto.
Jak sobie babcia piecze ciasteczka – to można przeznaczyć je na zakup kolejnej babci. Każda kolejna babcia jest droższa od ostatnio nabytej. To tak żeby za szybko gra nie przeleciała. I tak jest z każdym obiektem, który można kupić, żeby na nasze konto produkował ciasteczka – często w kosmicznych ilościach. Stąd właśnie tytułowy miliard ciasteczek na sekundę – ogólne tempo produkcji jest wyświetlane właśnie w takich jednostkach, a ja niedawno przekroczyłem tą granicę.
Oczywiście, można sprzedawać to, co się ma, żeby kupić inne rzeczy. Nie wiem jednak, czy to ma sens – otwarta w przeglądarce karta z grą wystarczy, aby ciasteczka się gromadziły na koncie. Można na spokojnie włączyć grę i wyjść do pracy czy gdziekolwiek indziej, a nawet położyć się spać. Ciasteczka są produkowane cały czas, można później, po dłuższym czasie, zaszaleć i zrobić większe zakupy. Takie podejście (choć skuteczne) też niespecjalnie ma sens, przynajmniej dla mnie. Wychodzę z założenia, że gra polega na interakcji, a co za tym idzie – możliwości działania w każdej chwili. Pozostawienie gry samej sobie i na przykład pójście spać albo wyjście na pół dnia, a ciasteczka niech się same robią – jakoś mi nie pasuje do samej idei grania w grę. No, ale ja po prostu jakiś dziwny jestem i tyle.
Podsumowując – jeden ekran, na początek trochę klikania, później głównie czekanie. I tak cyklicznie, na przemian, długie czekanie (ewentualnie jakieś bonusy, o których za chwilę) i krótkie momenty działania – tak wygląda rozgrywka w całej okazałości.
A druga strona, ta, która do mnie przemówiła i przykuła na dość długo? Sporo tego. Najwięcej miała tu do powiedzenia ciekawość. Kupuję coś nowego – z miejsca w sklepie pojawiają się nowe ulepszenia, właśnie dla tego nowego obiektu. Wrócę tu do przykładu kursora i babci. Kupuję pierwszy kursor – mam dostępne ulepszenia, dzięki którym ten sam kursor robi więcej niż kliknięcie co kilka sekund. Pierwsza babcia? Mogę kupić coś, dzięki czemu babcia piecze tych ciastek więcej. Uzbieram na coś następnego na liście? Oczywiście, nowe rzeczy w sklepie. Najczęściej upiornie drogie w porównaniu do stanu posiadania i zdolności produkcyjnych. Są też takie, które dają bonusy do całości, a pojawiają się po spełnieniu pewnych nie do końca oczywistych warunków. Inne z kolei dają pewne dodatkowe możliwości, ale też powodują utrudnienia. Wszystkich ulepszeń jest 216, obecnie mam wykupionych 85, zostało sporo do odkrycia.
Druga bardzo fajna rzecz to osiągnięcia. Sporo ich, bo 157 – i są przyznawane za bardzo różne rzeczy. Za pierwszą babcię na przykład. Za ileś babć – kolejne. Za ilość upieczonych ciasteczek. Za ilość ciasteczek produkowanych na sekundę. Inne są mniej oczywiste i pojawiły się (przynajmniej dla mnie) dość niespodziewanie. Jak na razie odkryłem 71, czyli nawet połowy jeszcze nie widziałem. I znowu – ciekawość…
Ostatnia, trzecia sprawa – to poczucie humoru autorów. Nazwy „urządzeń produkcyjnych” i ich opisy rozbawiły dość mocno. Trofea wraz z opisami także. Wyświetlane prawie non stop newsy też robią swoje, bardzo ciekawe rzeczy można przeczytać. I oczywiście dodatkowo się pośmiać.
Na koniec, jak już taką recenzję popełniłem – wypadałoby przedstawić bohatera. A oto i on. Panie i Panowie… Cookie Clicker!