Miało być o czymś zupełnie innym, ale ostatnio mam wkręt na relacje międzyludzkie. Dziś na tapecie „misie” – czyli osoby, które żwawo i raźno zapieprzają przez życie z hasłem „mi się należy” na ustach.
Znajomy, rówieśnik, prawie 40 na karku – jak to w małym miasteczku, znamy się od podstawówki, ale luźno. Ani mi brat, ani swat – ot, po prostu znajomy. Singiel, mieszka sam. Zaznaczam to, bo ważne dla historii. Czasem się spotykamy, na przestrzeni ostatnich lat głównie w pubach. Pogada się chwilę i każdy w swoją stronę. Jak już mamy ogólne tło, czas przejść do tragifarsy w 2ch scenach.
Scena I – jakiś rok temu
Pub, wieczór, siedzę w mieszanej grupie znajomych. Nawet fajnie mieszanej, bo tak „pół na pół”. Paniom trzeba przyznać – przyciągały spojrzenia. No i przyciągnęły o jedno za dużo. Tenże właśnie znajomy stał przy barze, gdy udałem się po następne piwo. Miny barmanek wyraźnie dawały do zrozumienia, że za ciekawie nie jest. Po chwili miałem pewność.
– No cześć, słuchaj, sprawa jest – tak oto zagaił.
– Cześć. Dajesz.
Czekam na to piwo, to z grzeczności wysłucham. Co on w ogóle może mieć sprawę w sobotę wieczorem w knajpie?
– Jakieś fajne cycki bym zawlókł na chatę.
Nieco zdębiałem, rzut oka na klatkę piersiową – nie, nic mi nie wyrosło. Już kojarzę, o co mu chodzi, ale po co ułatwiać?
– No to trzymam kciuki, działaj.
– No wiesz, ale ty z fajnymi cyckami przy stole siedzisz, może byś coś…
Trafił mnie momentalnie ciężki, jasny i promienisty. I na całe szczęście, zatkałem się przy okazji, tak że co bardziej zawiesiste komplementy pod jego adresem nie padły. Wdech, wydech…
– No to pogadaj z właścicielkami, co ja niby jestem?
– No bo wiesz, ty je znasz…
– A ty możesz poznać, chyba umiesz zagadać?
– Ale ty już je znasz.
I tak w kółko kilka razy. Nie dotarło, że nie mam ochoty dziewczyn narażać na takie akcje, a tym bardziej – ściągać go do ekipy. Chce – niech działa, ale na własne konto. Obraził się i jak wziąłem piwo i życzyłem powodzenia i udanych łowów, to usłyszałem pełne wyrzutu i urazy:
– Taki z ciebie kolega?…
Dłuższą chwilę później (oczywiście historia została opowiedziana przy stole i odpowiednio obśmiana – tak, wiem, złośliwe bydlę jestem i w ogóle „taki ze mnie kolega”) znajomy zadziałał. Nieco chwiejnie się zbliżył i zaczął tokować. Z wiadomym efektem – dziewczyny uprzedzone co i jak (nie wspominam o fakcie, że wszystkie zajęte, a część nawet z obstawą na miejscu) wysłały typa gdzie trzeba. Szybko zniknął, pewnie dalej polować, na innych „łowiskach”.
Scena II – dwa tygodnie temu
Przypomniał o sobie po długim milczeniu, tym razem wiadomością na FB:
„Cześć wiesz w waszym sklepie tu-i-tu pracuje taka fajna laska (krótki opis) chcę wiedzieć kto to co to nr tel i tym podobne poproszę”
Zgadza się, robię dostawy do tego sklepu. Zgadza się, pracuje tam taka dziewczyna. Znamy się z imienia, na cześć, czasem się 2-3 słowa zamieni i tyle. Numeru do niej nie posiadam, a nawet gdyby – mam prostą zasadę: bez zgody osoby zainteresowanej nie podaję i tyle. Kiedyś ktoś tak moim numerem porządził, że miałem potężne kłopoty, i od wtedy zasada obowiązuje bez wyjątków. Nawet jeśli wspólny znajomy pyta o telefon – jedyne co mogę to skontaktować się z posiadaczem i zapytać, czy się zgadza na podanie. Ewentualnie (jeśli pytający się zgadza) podaję jego numer i niech między sobą załatwiają. I to się nieźle sprawdza. Co jest najpocieszniejsze w całej sytuacji – to to, że facet mieszka minutę spacerkiem od tego sklepu i bywa tam regularnie. Odpisuję więc:
„Niezły jesteś, też bym chciał do niej numer”
A co niby miałem odpisać? Co prawda korciło, żeby walnąć coś w stylu „dupa uszata jesteś, ja bez wysiłku wydębiłem numer od kasjerki w markecie jak mnie podliczała, a za mną kolejka stała”. Oj, już nawet miałem to wpisane, ale nie wysłałem. Bo i po co? Mimo wszystko, zirytował podejściem. Chwila – i czytam:
„Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem, chociaż imię”
Rozbrajający. Żeby tego nie określić mniej cenzuralnie. Odpisuję:
„Jak na dostawię na nią trafię, to zapytam. Zgodzi się, to przekażę. Może być?”
Odpowiedź (chyba coś pamiętał z innych sytuacji, również tej z I sceny) była krótka”
„ok”
Ciąg dalszy – dwa dni później. Jest na zmianie „taka fajna laska”, referuję sprawę – zaczynam od opowiedzenia sceny I, żeby wiedziała, co i jak. Zdrowo się obśmiała. Po opisie rozmowy na FB zamilkła na dłuższą chwilę. Reakcja nietrudna do przewidzenia: nie ma mowy, ona numeru nie rozdaje i koniec tematu. Dwa czy trzy razy upewniała się, że nie podałem jej imienia czy jakichkolwiek informacji na jej temat. Znaczy – kompletnie niezainteresowana. Ba, nawet żart, że może mi by w takim razie numer dała, bo bardzo ładnie proszę, wywołał nieco nerwową reakcję. Koniec końców, historia obśmiana i zakończona. Wieczorem, po pracy, piszę krótką wiadomość:
„Dzisiaj była na zmianie, obśmiała temat, tak konkretnie”
Odczytane, odpowiedzi brak. A miło by było przeczytać czy usłyszeć „dziękuję” – prawda? No, ale przecież „misiowi” nie załatwiłem tego, co chciał, więc po co? Zresztą, „misie” nie dziękują, bo to poniżej ich godności. „Misie” są, im się należy i koniec tematu. Nie lubię takich. Tym bardziej, że rewanż za oddane przysługi też nie wchodzi w grę – bo przecież po co? „Mi się należy” i koniec. Na takie osoby mam niezłą metodę, pisałem o tym jakiś czas temu i to się całkiem dobrze sprawdza.
Na sam koniec – wisienka na torcie. Ten właśnie znajomy coś kiedyś wspominał, że ma zamiar startować w wyborach samorządowych. Radnym zostać. Cóż, podejście i metody załatwiania spraw różnych już ma odpowiednie… Tak, wiem, jestem złośliwy.