Dziś o pewnej prostej i bardzo skutecznej regule dotyczącej blogowania. I kilka luźnych przemyśleń, odnoszących się niekoniecznie do pisania bloga. Jakoś tak naszło, męczy i nie odpuści, dopóki się nie wywnętrzę. Zaczynajmy więc.

Tytułowe „trzy wielkie P” to Pasja, Prawda i Prostota. Reguła padła na jednej z prelekcji na Blogotoku, w którym miałem przyjemność uczestniczyć – i mocno zapadła w pamięć, a także dała sporo do myślenia. Niekoniecznie w związku z blogowaniem.

Pasja – wiadomo. Im bardziej autor zainteresowany tematem, tym ciekawszy wpis. Niby dość elementarne i oczywiste, ale właśnie takie oczywiste oczywistości pomija się najczęściej. Efekty – wiadomo, jakie bywają. Inną kwestią jest uroczy dwuznacznik, dotyczący mojej dość nietypowej cechy. Mianowicie – im bardziej wściekły i zdołowany jestem, tym ciekawsze teksty produkuję. Stwierdzone doświadczalnie, niejednokrotnie i w niejednym towarzystwie. A najlepsze efekty wychodzą, gdy jestem w tym cudnym stanie, który kiedyś opisywałem.

Prawda – też niby sprawa oczywista, a jednak… Niby „najgorsza ale prawda”, niby „kłamstwo ma krótkie nogi”, i tak dalej, i tak dalej – a mimo wszystko ludzie  „ułatwiają” sobie życie, kłamiąc. A później małe kłamstewka składają się w większe całości, zataczające coraz większe kręgi. No i w końcu (a nawet prędzej niż później) przychodzi moment, kiedy te misterne konstrukcje sypią się z hukiem, a nawet bardzo efektownie eksplodują. Przerabiałem kiedyś, bardzo nie polecam. Mówienia prawdy można się nauczyć, mi bardzo pomogło odwołanie się do lenistwa: nie chce mi się pamiętać, co komu nakłamałem, lepiej trzymać się prawdy i mieć spokój. No OK, nieco znajomych przez to straciłem, ale jakoś nie żałuję. Mam więcej czasu na ciekawsze sprawy. To samo z blogowaniem – po grzyba zmyślać? Tyle ciekawostek mam do opowiedzenia, że nie muszę nic wymyślać. Wystarczy się zmotywować do pisania, wybrać temat i jazda.

Prostota – kolejna oczywista sprawa, która jakoś umyka. Pisze człowiek, kombinuje, żeby to ładnie „brzmiało”, używa mądrych słów… A później słyszy na przykład: „Fajnie piszesz, dobrze się czyta, ale bez wikipedii nie podchodzę bo słów nie rozumiem”. To było dla mnie sygnałem alarmowym. Wyjące syreny, czerwone światła i tak dalej. Oczywiście w mózgownicy. Na zewnątrz zapadło milczenie, po czym powiedziałem tylko: „Dzięki za opinię, dałeś mi do myślenia, popracuję nad tym”. Efekt: jak piszę, to prosto i zrozumiale. I nawet daje się to czytać, a przynajmniej taką mam nadzieję. Muszę tylko pamiętać, aby nie przekroczyć granicy między prostotą do prostactwem – bo to bardzo łatwe, a odkręcenie ewentualnego niesmaku bywa trudne. Sam zresztą, mimo posiadania sporego zasobu słownictwa, też jakoś lepiej przyjmuję teksty pisane zrozumiale – zastanawianie się nad znaczeniem co ładniejszych (ale trudnych) słów nie odrywa od właściwej treści.

Podsumowując: jak się już pisze, to najlepiej jest pisać prawdę, pisać z pasją, pisać prostym językiem. Czytelnicy to lubią. Tak wynikało ze wspomnianej prelekcji, a ze swojej strony dodam, że praktyka mi to niejednokrotnie potwierdziła.