Dziś krótko o dobrych chęciach, które – jak głosi ludowa mądrość – świetnie się nadają na piekielne brukowce. Szkoda tylko że nikt nie określił, w którym kręgu.

Prawd objawionych nie będzie, szokujących odkryć też nie – ani ze mnie prorok, ani naukowiec. Nawet amerykański. Będzie za to parę zgryźliwych refleksji, które się jakoś w międzyczasie ulęgły i drażnią. Może wywalone na publiczne forum przestaną irytować, a może nie. Być może nawet komuś dadzą nieco do myślenia, kto wie? Czas pokaże.

Prosta, ludzka rzecz: ktoś potrzebuje pomocy. Dlaczego nie? „Dziś ja tobie pomogę, jutro ty mi pomożesz”. Ludzka sprawa. Jak się okazuje – nie do końca. Na przestrzeni sporej ilości lat niejednokrotnie miałem sytuacje, gdy po pierwszej prośbie pojawiała się następna, jeszcze jedna, i kolejna za jakiś czas – przy czym osoba potrzebująca odzywała się wyłącznie wtedy, gdy pomocy potrzebowała. No OK, w jedną stronę to działa, a co w drugą? W potrzebie będąc, do owej osoby się zgłaszam, gdyż z czymś nie dam rady. Tak, oczywiście, nie ma problemu. Po czym – okazuje się, że sprawa została olana i zawalona po całości. Trzeba na szybko kombinować i radzić sobie inaczej – trudno. Ciąg dalszy nietrudny do przewidzenia: ta właśnie osoba, jak gdyby nigdy nic, po jakimś czasie kontaktuje się, ponieważ pomoc pilnie potrzebna i czy bym nie mógł. Oczywiście, że bym mógł. Wszystko bym mógł, nie ma problemu. Przede wszystkim mogę sprawę olać i zawalić po całości, bo tak. „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom”. Finał historii – wiadomo: ciężka obraza majestatu, znajomość zakończona, często awanturą. Sporo „znajomych” w ten sposób się wykruszyło, i jakoś nie jestem z tego powodu nieszczęśliwy.

Inna rzecz, gdy sam się z czymś zaoferuję – jak sobie chciałem, tak mam dodatkowe zajęcia. Na własne życzenie. Cóż, byłoby miło usłyszeć „dziękuję” – na przykład. Ewentualnie odnotować choćby udawane zainteresowanie sprawą, gdy w rozmowie zahaczam o temat. Najczęściej niestety jest tak, że ani „dziękuję”, ani „pocałuj mnie w odwłok”. Kompletne olanie po całości – i zbywanie tematu w pół słowa. Inna opcja – jak zrobiłem swoją część, to reszta spieprzona po całości, bo się nie chciało palcem kiwnąć. Różne osoby, różne sprawy, ten sam smutny finał. Wnioski wyciągnięte i wdrożone.

Po iluś latach takich dziwnych sytuacji nasuwa się proste pytanie: Gdzie kończą się dobre chęci, a zaczyna masochizm? Sam się już od dawna nie wyrywam z pomocą, szkoda mojego czasu i nerwów. To było względnie proste i do wywnioskowania, i do zastosowania.  Z prośbami o pomoc było nieco trudniej, ale i na to się znalazła metoda:
Test trzeciej przysługi” – sama nazwa tłumaczy chyba wszystko. Ot, po prostu: pomogę raz, być może drugi. Przy najbliższej okazji proszę o pomoc podobnego kalibru – i wiadomo wszystko. Jest załatwione pozytywnie? Bardzo dobrze, możemy konkretniej porozmawiać, mam niejakie zaufanie. Zawalone? Poszukaj innych dobrych duszyczek, pasożycie. A niech tylko ktoś ze wspólnych znajomych da znać, że coś na mój temat mówisz – nie mam żadnych oporów przed wyjaśnieniem temu wspólnemu znajomemu, co i jak.

Zdrowa relacja polega na wzajemnej wymianie korzyści, tak, aby obie strony czuły się usatysfakcjonowane. Jeśli któraś ze stron wykorzystuje drugą – to już nie jest zdrowa relacja, tylko pseudoznajomość, którą trzeba albo uciąć, albo naprostować. Osobiście wolę drugą opcję – najczęściej tak to wygląda, że nie zrywam kontaktu, ale za to palcem nie kiwnę, żeby w czymkolwiek pomóc. Co zrobi ta druga osoba, to już nie mój problem.

Chwila zastanowienia, nieco asertywności i konsekwencji – i nagle się okazuje, że mam o wiele więcej czasu na swoje sprawy, które zawalałem, bo miałem dobre chęci. I co prawda znajomych jakby nieco mniej, ale za to pewnych. Tylko piekielni brukarze mają przez to mniej materiału…