Za kontynuację relacji z Blogotoku #4 zabierałem się przez prawie dwa miesiące – i im bardziej próbowałem napisać coś w miarę sensownego, tym bardziej przypominało to podstawówkowe wypracowanie „Jak spędziłem wakacje”. No to może nieco inaczej.
Czasu minęło co najmniej sporo, więc mogę sobie pozwolić na spojrzenie ze sporego dystansu. Wrażenia tak jakby uporządkowane, przemyślenia w miarę poukładane, to na co czekać?
O prelekcjach pisałem wcześniej, nie ma się co powtarzać. Sporo nowych informacji, potwierdzenie tego, co już wiedziałem – ale pewną bardzo istotną sprawę podkreślę raz jeszcze. Wyczytać coś gdzieś w sieci to jedno, Usłyszeć na żywo od blogera, który dokładnie to samo stosuje w praktyce i ma efekty – drugie, zupełnie inne.
A co poza prelekcjami? Sporo się działo, oj, sporo. Trafiło się parę negatywów, ale o organizacyjnych niedociągnięciach zawsze można na spokojnie pogawędzić bezpośrednio z organizatorami, a inne zgrzyty udało się momentalnie spacyfikować we własnym zakresie i nie ma do czego wracać. Pozostały sprawy fajne i pozytywne, a było ich sporo.
Pierwsza i najważniejsza rzecz: rozmowy. Przed rejestracją, w przerwach między prelekcjami, na after party – rozmowy ze wszystkimi na tematy wszelakie. W każdej chwili można było się spodziewać dowolnej zmiany tematu, w najmniej oczekiwanym kierunku. Coś niesamowitego.
Jako że nie istnieję na Instagramie i Snapchacie,”burza w social mediach” jakoś mnie ominęła. Na Twitterze po prostu sobie wiszę, szału nie ma, tak że tego, no – to też ominęło. Poza tym wyszedłem z założenia, że jadę się spotkać z żywymi ludźmi, a w sieci bytuję na co dzień. W sumie doszło do tego, że nie miałem przy sobie żadnego urządzenia, z którego mógłbym cokolwiek opublikować. I jakoś tego nie żałuję, wolałem na żywo porozmawiać.
Konkursy przeróżne polegały głównie na aktywności w sieci – z przyczyn technicznych nie brałem udziału. Inne też sobie odpuściłem, kreatywne zdjęcia na czas i na zadany temat to nie dla mnie, za stary jestem i za wolno działam. To na przykład. Poza tym – cóż, wolałem porozmawiać.
Ścianka i pamiątkowe zdjęcia dość mocno zdezorientowały. Się nie odważyłem, śmiałości brakło. Za tłoczno, za głośno. Rozmawiałem gdzieś na uboczu, było fajnie.
After party – rozmowy na pełnych obrotach. Bardzo, bardzo pozytywnie.
Niedziela, po wymeldowaniu z hotelu – spacer po Kielcach. Kuba (tymrazem.pl) okazał się świetnym przewodnikiem i przesympatycznym rozmówcą, jakoś nie zauważyłem tych wszystkich kilometrów „pomiędzy”. Chyba nie tylko ja to miałem, reszta obecnych też wyglądała na zaskoczonych upływem czasu. Może to przez te rozmowy?
Na koniec dwie rzeczy, które pozostały jako pewniki.
Po pierwsze – żal do samego siebie, że nie dałem się namówić na 3 edycję Blogotoku. Jedno przyznaję otwarcie: opierałem się dzielnie i ofiarnie do samego końca. I pluję sobie w brodę, że wytrwałem w tym oślim uporze i oporze.
Po drugie – jak tak sobie poukładałem wszystko, to mogę tylko zacytować klasyka: „Ja chcę jeszcze raz!”