Kiedy zdarza się ten jeden szczególny dzień – ludziom odbija. Co roku, tego samego dnia, masa ludzi nagle zaczyna się nietypowo zachowywać. I wszyscy na to samo kopyto…
…a mnie osobiście nieco od tego trafia szlag. Taki ciężki i jasny. I promienisty do tego. I z przerzutami. I w ogóle dokuczliwy.
Na temat Walentynek chyba się wywnętrzałem, o Halloween na pewno coś było, i to chyba nie raz. O świętach jako takich i o ich obchodzeniu szerokim łukiem także się produkowałem, bo i dlaczego by nie. Przynajmniej tych ważnych, zaznaczonych w kalendarzach na czerwono. Są też inne dni, dość ciekawe – tu już mogę potetryczyć, poszydzić i ogólnie namarudzić. Na przykład Dzień Łapania Za Biust czy Dzień Niespodziewanego Pocałunku. Jak się domyślam, dzień po każdym z tych „świąt” to Dzień Obitego Pyska czy coś w tym guście. Sporo takich dziwnych dni funkcjonuje – jak się nieco poszuka, to można znaleźć całe obszerne kalendarze.
A dziś? Prima Aprilis. Dzień dowcipów i wkręcania bliźnich ile wlezie. Wychodzi na to, że jestem starym, zgorzkniałym, cynicznym i w ogóle nie do życia typem – bo jakoś mnie to niespecjalnie bawi. Podpuścić się raczej nie daję, a ze swojej strony czasem wkręcam znajomych, ale to nie zależy od daty, a raczej od pomysłów i chęci działania. Jakoś tak wyszło i jest od dawna.
Jak co „święto tego czy owego” – dochodzę do jednego, prostego wniosku. Nie potrzebuję oficjalnego dnia, żeby robić cokolwiek. Czy tam darować sobie cokolwiek. Poczucie humoru działa niezależnie od kalendarza, więc „święto dowcipów” raczej nie ma racji bytu. Dzień bez przeklinania czy dzień bez papierosa – cóż, zacne inicjatywy, ale to chyba nie powinno tak działać. Jak chcę mieć dzień bez bluzgania, to po prostu nie bluzgam. Jak mi odwali na dzień bez dymka, to go sobie zrobię. A przynajmniej spróbuję. Taki ze mnie indywidualista, o!
Tak dla porządku, w pewien sposób obchodzę Prima Aprilis. Już tradycyjnie, od iluś lat, w ten dzień odświeżam sobie „Dzień Śmiechały” Janusza Christy. Wygląda tak:
Cała seria jest świetna – znam praktycznie na pamięć, a ile razy bym po te komiksy nie sięgnął, bawią do łez. Można powiedzieć, że „Kajko i Kokosz” to bardzo udana polska odpowiedź na „Asterixa”. Jest spokojny gród i jest wróg w okolicy. Są dzielni woje, którzy tego grodu bronią i przy okazji przeżywają sporo przygód. Dzieje się dużo i dzieje się fajnie – może i nie ma epickich bitew, ale Zbójcerze pod wodzą Krwawego Hegemona wcale nie ustępują Cezarowi i jego legionom. A nawet niejednokrotnie ich deklasują. To na przykład. Długo bym mógł opisywać, cytować, porównywać – ale po co właściwie? Fajna sprawa, można się zdrowo pośmiać i do tego wychwycić sporo detali parodiujących polskie realia. Szczerze polecam.
Na teraz kończę wynurzenia i jeszcze raz sobie ten „Dzień Śmiechały” przeczytam, do końca dnia humoru i dowcipu zostało nieco czasu. Wypadałoby go miło spędzić, czyż nie?