Sobota, popołudnie, wraca człowiek z pracy i kończy tydzień. Półtora dnia do zmarnowania wedle gustu i uznania. Jako że pogoda ładna i w miarę ciepło – okno otwarte. A sąsiad „se muze zapuszcza” – albo disco polo, albo hip-hop. Dziś padło na to drugie…

…i trafił ciężki momentalny szlag z przerzutami. Dużo rozumiem, ale katowania okolicy „swojom muzom ukochanom” nie cierpię. To chyba jeszcze gorsze niż lekcje pianina po sąsiedzku. Na pewno uciążliwe i wku…irytuje.

Umc, umc, UMC, łacina, umc, UMC, UMC, łacina – znamy? No właśnie. A ja gustuję w zupełnie innych klimatach i słucham ich dość głośno. Jakoś nikt inny o tym nie wie, bo używam słuchawek. Można? Można. Przy założeniu, że posiada się minimum empatii. W każdym razie, trzeba było jakoś te bity i bluzgi zrównoważyć.

Kiedyś dawno zżymałem się na hiciory i kpiłem, jak takowe powstają. Następnie, z racji reakcji czytelników, napisałem nieco o remixach, i padło słowo „cover”. No i naszło dziś na wizytę na YouTube, żeby odreagować. A gdzie poniosło? Cóż…

331Erock – długa lista metalowych coverów piosenek przeróżnych. Po prostu lubię i już.

Victor de Andres – podobnie.

I tak piosenka stąd, piosenka stamtąd – pół godziny i człowiek się nadaje do życia. Tak w miarę. W sumie na tyle, że w miarę reanimowałem bloga po dość długiej przerwie i nawet komentarze powinny być. A na deser, już na wyciszenie…

PostModern Jukebox – świetny, unikatowy i bardzo pozytywny projekt. O ile w tekście o hiciorach punktowałem wykorzystywanie starych piosenek do tworzenia „nowych hitów”, tak tu mamy do czynienia z dokładnie odwrotną sytuacją: obecne hity są aranżowane w stylistyce muzycznych epok minionych. Efekt przepiękny – tego nie da się opisać, po prostu trzeba posłuchać. Szczerze polecam.

Sąsiad ucichł, zapewne udał się gdziekolwiek, uczcić sobotni wieczór w swoich klimatach. Niech imprezuje, byle możliwie daleko ode mnie. Mam tu ciszę i mogę się skupić na konkretach. A okno zamknięte, bo w międzyczasie jakoś tak chłodno się zrobiło.