Przy sobocie, po robocie, częstochowskim rymem
– o „liczbach okrągłych” zaczynam rozkminę.
Reszta wpisu prozą – wybaczcie mi, proszę,
ale kiepskich rymów po prostu nie znoszę.
Jakoś tak mi się zbiegły trzy „okrągłe” okoliczności, więc co mogę, biedny żuczek? Siadam i piszę…
„Jak na koła samochodu nawijamy życia wstęgę”… – śpiewał Gintrowski w tytułowej piosence „Zmienników”. No i jakoś wczoraj w trasie „nawinęło” się kolejne sto tysięcy kilometrów na liczniku służbowozu. Ot, przypadek – ale… No właśnie. Ileś tysięcy godzin za kółkiem, i cała masa wspomnień przeróżnych. Najczęściej z tych ciekawych, aczkolwiek niezbyt miłych czy optymistycznych. Różnie to bywało, bardzo różnie. A wszystko punktowane tymi cyferkami na desce rozdzielczej.
Sprawa kolejna – następny wpis będzie niejako jubileuszowy, bo pięćdziesiąty. Jak na mnie, spory wyczyn – tyle tekstów, takie zaangażowanie w jeden z iluś realizowanych projektów. Grajcie fanfary, niech świat podskoczy. A z drugiej strony – kłania się niekonsekwencja i praca zrywami. Blog działa już ponad dwa lata. Czasem kilka wpisów co parę dni, kiedy indziej kilka miesięcy przerwy – średnio tekst co dwa tygodnie. Tak, wiem, lepiej mniej, ale lepszych wpisów. Tak, wiem, statystycznie to ja i mój pies mamy po trzy nogi. I co z tego? Założenia były zupełnie inne. A blog, żeby funkcjonował – musi być pisany regularnie. O ile pamiętam, optymalna częstotliwość to 3-4 wpisy tygodniowo.
No i sprawa trzecia, dla mnie osobiście bardzo znacząca. „Okrągłe” urodziny nadciągają wielkimi krokami, za parę miesięcy będę radosnym czterdziestolatkiem. Ani nie wyglądam, ani się nie zachowuję „jak wypada w tym wieku” – bo nie chcę i już. Nie odpowiada mi to. Mam tyle lat, ile mam – no niestety, dożyłem. Ale to nie znaczy, że będę taki, „jak wypada”. Kiedyś wywnętrzałem się na ten temat, można poczytać tutaj. Teraz co prawda, pisząc, piję kawę i przegryzam ciasteczkami – ale nie są to pierniki, o nie. Co prawda jakoś dziś się przyplątała piosenka „Człowiek po 40” duetu Krawczyk i Smoleń, ale tylko na chwilę. W tym „szczególnym dniu” pewnie będę się dołować, robić bilans dokonań, porównywać z planami i postanowieniami, i tak dalej. Ale to później, jak już „ten dzień” nadejdzie. Teraz dzieje się zbyt wiele i zbyt ciekawych, optymistycznych i motywujących spraw, żebym przejmował się na zapas. A żeby było ciekawiej – mam wrażenie, że to wszystko dopiero zaczyna się rozkręcać i nabierać rozpędu i rozmachu. Może się więc zdarzyć, że po prostu nie będzie czasu na bzdury typu „zmiana kodu, czwórka z przodu” i łapanie depresji, że o kryzysie wieku średniego nie wspomnę.
Czas pokaże, co z tego wyjdzie – teraz czas na systematyczne działanie. Krok po kroku, kawałek po kawałku, według planu do przodu. A że sporo osób uważa moje pomysły za niepoważne i do bani po całości? Cóż, jest mi z tego powodu niezmiernie wszystko jedno…