Temat za mną „chodził” od pewnego czasu – piszę więc. Tym bardziej, że dzisiejszym hitem internetów jest opublikowana przez kolejnego nawiedzonego duszpasterza „lista zespołów promujących satanizm”. Zresztą, z pociesznymi błędami. A jak o muzyce mowa – to zaraz pewnie jakiś następny poruszy temat gier. A ja jestem szybszy i poruszam temat już teraz. O.

„Gry są  złe wszystkie jak jedna, gry to szatański wymysł, gry demoralizują, wszystko co złe przez gry” – co jakiś czas nagonka się powtarza. Ostatnio coraz rzadziej – dzięki niech będą życzliwej sile wyższej, bo kota szło dostać, jak się tego słuchało czy czytało.

Grałem, gram i grać będę. Jakoś od trzydziestu lat mnie to bawi i nie sądzę, aby przestało przez następne trzydzieści. Bo zawsze się znajdzie jakaś ciekawostka, zawsze ktoś coś nowego wymyśli – i zawsze będzie w co pograć. A jak się poszpera, to trafia się na prawdziwie unikatowe produkcje, niepodobne do niczego innego – po prostu wybitne. Kiedyś pisałem o takich „perełkach na kilka kliknięć”.

Miałem czas, żeby grać w rzeczy bardzo różne. I żeby masę się na ten temat nasłuchać. Wiele się działo, wiele rzeczy również czytałem, miałem również czas poobserwować zmiany podejścia do gier i graczy na przestrzeni tego czasu. A teraz przyczepię się pewnego stwierdzenia i pożongluję tezami i faktami. Ot, kaprys taki.

Na przykład wszelkie FPS – strzelaniny z widokiem „z oczu”. Kule śmigają, trup się ściele gęsto, im więcej namordujesz, tym wyższa ranga. Mało tego: jak komputer steruje przeciwnikami, to ostatecznie ujdzie. Ale to są postacie sterowane przez innych graczy. Tu się morduje innych graczy! Zło, mrok i szatańskie podszepty! Ale to jeszcze nic, „Diablo” to jest dopiero mrok, zło i droga do potępienia wieczystego. Masowa rzeź, flaki się walają gdzie popadnie, te wszystkie satanistyczne symbole i wątki… I co z tego, że wielcy źli, którym trza łomot spuścić, to książęta piekieł? Nie modlitwą i łaską, nie słowem i wiarą się ich pokona – a brutalną siłą i magią. Zła jest przemoc, nawet w słusznej sprawie stosowana, a magia to już w ogóle wyrok – tak jesteśmy nauczani. Logicznym zatem jest, że takie gry to prosta droga do piekła.

A z drugiej strony – śliska sprawa, bo to też gry, ale… Na przykład farma, na której „w pocie czoła pracować będziesz”, aż poziom zacny osiągniesz. Siać będziesz i plony zbierać, sąsiadom pomagać i wspólnie misje wykonywać. I tak dalej, i tak dalej. I wszystko pięknie – nikt nikomu flaków nie wypruje, interakcja z graczami to wzajemna pomoc i wspólne wykonywanie zadań, sama rozgrywka to szeroko pojęte budowanie. Tu posiać, tam zebrać, sąsiadom pomóc, wspólnie zrobić coś większego… Samo dobro i pozytywy.

Mamy jasny podział na „dobre gry” i „złe gry”. A teraz lekka żonglerka faktami i argumentami – napiszę kilka słów nie o realiach, ale o graczach i ich mentalności. I tu zaczyna się robić bardzo (nie)ciekawie.

Najpierw, tak jak poprzednio – FPSy i „Diablo”, ta „mroczna strona gier”. Wbrew jeszcze pokutującym poglądom – te gry uczą, i to całkiem przydatnych rzeczy. Na przykład – działania w zespole. Jak już się zaczyna grę w multi – to się gra w multi i odgrywanie samotnego wilka to samobój niezłej klasy. Na inny przykład – planowania, i to w kilku aspektach. Na krótką metę – jest ten oddział przeciwników, który trzeba wyeliminować. No to jazda – ty bierz snajperkę i rób swoje, wy dwaj na zwiady, a ja lecę obstawić drogę ucieczki. Jest plan, a jak się go dobrze wykona – szansa na wygraną. Bardziej perspektywicznie też trzeba kombinować – rozwój postaci w „Diablo” jest świetnym przykładem. Albo pomyślę i stworzę superbohatera, albo spaszczę temat i wyjdzie superdupa. Na jeszcze inny przykład – dbałości o dobro większej całości, jaką jest grupa. Nazwijmy tą grupę gildią, klanem, oddziałem czy jakkolwiek inaczej – przynależność do takiej grupy daje przywileje i obowiązki. I gracze (w bardzo dużej części) stają na wysokości zadania.

A teraz weźmy pod lupę te „dobre” gry, gdzie tylko się hoduje i buduje, a trupa nie uświadczysz. Na podstawie pewnego koszmarnego tygodnia, gdy zajmowałem się czyjąś farmą – wnioski są dość makabryczne. Sianie i zbieranie plonów – cóż, trzeba pojawić się o określonej godzinie (czas wegetacji roślin tudzież czas ich przydatności do zbioru) i bezmyślnie „obklikać” kilka dość pokaźnych pól. Kolejne „obklikanie” to zasiew czy tam sadzenie, zależnie od rośliny. „Współpraca w misjach” bardzo często oznacza tylko i wyłącznie to, że jedna z drugą pijawka się podepnie pod grupę aktywnych graczy, żeby załapać odznakę za wykonanie misji. Oczywiście, cały udział w wykonaniu zadania to dołączenie do grupy. „Pomoc innym”? A po co? Nie będę się przemęczać, nie opłaca mi się i już. No, ale jak ktoś rzuci darmowe prezenty, to inna kwestia. Klik, klik, klik – wyścig szczurów trwa. Jak się do tego doda ciągły spam na wallu (to wykonane, tamto do rozdania, a w ogóle to pomoc potrzebna), to całokształt zaczyna wyglądać coraz mniej świetlanie. Kolejny smaczek – znajomi, którzy są na liście znajomych wyłącznie dlatego, że grają w tą samą grę. I jeszcze jeden – słowa właścicielki wspomnianej farmy: „jak się to odpala, to jakby się wchodziło do pracy, tyle do zrobienia i tyle czasu zabiera”. Jest oczywiście alternatywa – zapłacisz, masz zrobione teraz zaraz już. Pomijam już osobiste urazy na tle zawalenia wspólnych misji i podobne historie, ale jedna wbiła mi się w pamięć: pewne małżeństwo miało poważne kłopoty finansowe, o czym żona doskonale wiedziała. Nie przeszkodziło jej to wydać paruset złotych na wirtualne maszyny do wirtualnej farmy.

I teraz pytanie: które gry są „wymysłem szatana”, a które „podszeptem boskim”? Na to pytanie, Czytelniku – odpowiedz sobie we własnym zakresie. Ja tu tylko teksty klepię, z nadzieją, że jak Cię podpuszczę, to się chwilę zastanowisz. Czasem bardzo warto.

Tak sobie pożonglowałem argumentami, pobawiłem się faktami, obserwacjami, wnioskami i zasłyszanymi czy przeczytanymi historiami – i jaki z tego wniosek? Jak dla mnie – gry nie są ani złe, ani dobre. To gracze decydują, na ile się wciągną i jak bardzo gry i inni gracze zaważą na ich życiu. Tylko i wyłącznie od graczy zależy, czy gra (niezależnie od typu) będzie ich całym życiem, czy tylko odskocznią od szarej codzienności. Jak już pisałem – lubię grać, ale to tylko dodatek do całej reszty, destres w wolnych chwilach. I uprzedzając pytania – nie grywam w MMO, bo mam świadomość, ile to życia potrafi zabrać. Wolę rozgrywkę single, bo po prostu raz mogę siedzieć i dobę bez przerwy, a innym razem – trzy razy w tygodniu po pół godziny, i to się dość losowo rozkłada.

(KLIK) Chcesz podyskutować? Zapraszam (KLIK)