Język ma to do siebie, że żyje i się zmienia. Nie zawsze fajnie to wygląda – niekiedy jak widzę co się dzieje, to po prostu wymiękam. Może przesadzam, ale językowe potworki mnożą się jak króliki i straszą dzień po dniu. A słowotwórstwo może być fajne…
Kiedyś dawno szukałem spodni – a później zżymałem się na nazewnictwo. Innym razem widziałem arcyciekawie nazwaną kawę. A dziś naszło na wspominki, pamięć podsuwa dwie historyjki związane ze słowotwórstwem. Takie sobie przypadki, gdy miałem okazję „błysnąć”. Jak wyszło? Cóż, po prostu opowiem i sami oceńcie…
O rycerskości słów parę
Taki stary dowcip się kiedyś przypomniał przy okazji:
– Ty masz w sobie coś z rycerza.
– Tak? A co?
– Zakuty łeb.
Określenie „rycerski dzień” ukułem do spółki ze zmienniczką, kiedy dawno temu pracowałem w osiedlowym sklepiku. Przyjęliśmy sobie na luzie, że tak można spokojnie określić „dzień urodzaju na zakute łby w okolicy”. I chyba nie muszę tłumaczyć, co oznaczało, gdy padało określenie „po rycersku się zachował”?…
Dyżurny poganin – co to za stwór?
Sieciowy sklep z elektroniką, przedłużana zmiana, nieco obniżane ceny. Klientów masa, personel pod koniec skołowany i zmęczony. Ja też nie byłem kwitnący po ciężkawym dniu w pracy, ale jak trzeba… Obiecałem Juniorowi, że załatwimy poważny zakup, więc „nie ma przebacz”, słowo rzecz święta. Sprzęt wybrany, czas na mniej przyjemną część. Stanowisko ratalne, jest decyzja banku, piszemy umowę. Pytanie, odpowiedź, pytanie, odpowiedź – i zapada cisza, dziewczyna uzupełnia dane w systemie. „Odpłynąłem” nieco, przyznaję – jakiś temat się nasunął, siedzę tak, myślę dość intensywnie, i nagle czuję, że mnie Junior trąca. Znaczy, potrzebny jestem do czegoś.
– Przepraszam, o co pani pytała?
– O stanowisko.
– W sensie?
– Na jakim stanowisku pan pracuje?
Chwila szybkiego namysłu – jak by to określić, co właściwie w tej swojej pracy robię?
– Yyyy… Dyżurny poganin.
Klik, klik, klik… I śmiertelnie zdumiony głos siedzącego obok kierownika sklepu:
– Natalia, CO TY PISZESZ?
Ciężka cisza. Sekunda, druga. No, myślę sobie, odwaliłem. A gdzie tam, salwa śmiechu. Na szczęście, pytanie padło między wpisaniem „nazwy stanowiska” a potwierdzeniem w systemie. W sumie to by było fajnie zobaczyć minę pracownika banku, który to będzie sprawdzać. No, ale… Koniec końców podałem stanowisko wpisane na umowie o pracę.
Umowa podpisana, zabieramy sprzęt i zbieramy się do wyjścia. Już mamy wstawać, a tu psikus: kierownik sklepu zagaja:
– Przepraszam, czy mogę o coś prywatnie zapytać?
– Oczywiście. Ale uprzedzam, ryzykuje pan otrzymanie odpowiedzi.
Chwila wahania. Okazał się twardy.
– O co właściwie chodziło z tym dyżurnym poganinem?
– Widzi pan, to jest tak: jak jestem w firmie na dyżurze, to co kto sobie przypomni, to mnie z tym pogania.
Chwila ciszy – i znów dziki śmiech na pół sklepu. Grzecznie się żegnamy i wychodzimy.
Parking, zostajemy z Juniorem sami. Minę ma, co tu dużo pisać, dziwną. Widać, że o coś chce zapytać, ale nie bardzo wie jak. No to zagajam:
– No co jest? Pytaj.
– Ty tak zawsze sprawy załatwiasz?
– Nie no, dzisiaj wyjątkowo się pilnowałem.
– Aha. To ja więcej z tobą nigdzie nie idę załatwiać.
Kurtyna.