Chyba każdy, kto ma psa, słyszał to pytanie. Dziś dwie historie prawdziwe, które niczym przysłowiowy Jożin z bażin – wychynęły z mózgownicy niejako prawem serii.
Zaczęło się od wpisu o słowotwórczej gimnastyce, sporo się poprzypominało różnistych przejęzyczeń, nawet zabawne były. A później zobaczyłem psa. Taki ot nieduży kundelek, wyprowadzający swoją panią na spacer. Tradycyjnie mnie nieco obszczekał, przypominając pierwsze spotkanie: stałem sobie, paliłem spokojnie, a tu nagle jazgot pod nogami i głos sąsiadki: „Fobia, do nogi!”. Już wiecie, co i dlaczego? No to czas na opowieści…
Elfie imię, krasnoludzkie tłumaczenia
Był kiedyś wilczur, nazwany Torwen. Elfie imię, bo takie mu pani wymyśliła – a jak wymyśliła, tak się uparła i zostało. Rodzina się (z niejakimi oporami) nauczyła, pies przyzwyczaił. Niby wszystko pięknie. No, ale – jak w tytule. Szczególnie jak był słodkim szczeniakiem, pytanie padało gęsto i imię równie gęsto było przekręcane. Prawie zwątpiłem w ludzką zdolność zapamiętywania krótkich wyrazów – wiecznie „Torben to, Torben tamto”. A to raptem dwie sylaby.
Niedługo trwało wypracowanie skutecznej metody. Takiej dość krasnoludzkiej – znaczy, jak grzecznie nie szło, to się tłumaczyło krótko i dosadnie. Standardowy dialog wyglądał mniej więcej tak:
– Ty, a powiedz: kurwa.
– Yyyy… eeee…
– No powiedz, przecież umiesz.
– Nooo… Kurwa.
– A dlaczego nie „kurba”?
– Jaka „kurba”?
– A jaki „Torben”?
TO szybko docierało, szczególnie jak „torbenujący” delikwent przy kolejnej pomyłce po takiej rozmówce słyszał mruczane pod nosem „kurbakurbakurba”. Szkoda tylko, że ogólny poziom wypowiedzi nieco cierpiał. No, ale jak to mawiał mój wychowawca w liceum: metoda chamska, ale cholernie skuteczna.
Turystyka po egipsku
Kilka lat później też było ciekawie, kolega sprawił sobie pieska i nadał mu dźwięczne egipskie imię Ramzes. Szczeniak owczarka podhalańskiego – taka pocieszna, biała kulka futra, bardzo ruchliwa i ciekawska. Ramzes miał to do siebie, że jak zaczął się szwendać, to się szwendał i wołanie niewiele dawało. W mieszkaniu były problemy – a spacery na smyczy… Kolega bardzo kwieciście i przy okazji niecenzuralnie się wtedy wypowiadał.
Razu pewnego, w trakcie wizyty, miałem atak kreatywności. Siedzimy sobie spokojnie w trójkę w kuchni, gadamy, Ramzes się bawi. Gadamy, jest sympatycznie, Ramzes się… zaraz…
– Ej, gdzie Ramzes?
– Idź poszukać.
Cóż, dama serca rzekła – kolega ciężko wstaje i wychodzi z kuchni. Za moment słychać:
– Ramzes, Ramzes…
A koleżanka w tym samym czasie jakoś tak mówi:
– To łajza taka, zawołać się nie da…
Nałożyło mi się to w łepetynie, coś tam zaskoczyło i z miejsca się podzieliłem efektem:
– Znaczy, Łajzes?
Lekkie zakrztuszenie kawą, po czym koleżanka podnosi głos:
– Łajzes! ŁAJZES!
Moment, i do kuchni wpadł najpierw rozbawiony Ramzes, a sekundę po nim upieniony na twarzy kolega.
No i tak jakoś wyszło, że koleżanka wołała psa używając zamiennie wersji oficjalnej i tej mojej przeróbki, pies reagował na obie – wychodzi na to, że po prostu bardziej ją lubił. Z kolei kolega się drażnił, bo go pies niespecjalnie słuchał. I miał do mnie pretensje, że coś takiego wymyśliłem. Cóż, biorąc pod uwagę historię Torwena i kłopotów z jego imieniem – nie za mądrze się czułem.
Finał historii – parę miesięcy później. Kolega z Ramzesem schodzi przed blok, przywitaliśmy się, Ramzes gdzieś znika. Cóż, kolega się nieco zagapił zdarza się. Rozgląda się i słyszę:
– Łajzes, do pana!… Kurwa!… RAMZES!