Znowu to samo, szlag chce trafić. Taki jasny i promienisty. Widzę coś w skrzynce na listy, szukam klucza, otwieram… No właśnie. Ulotki, mać ich kopana. No i się zaczyna „litania”, jak przy każdej takiej okazji. Dużo tego i niecenzuralne. 

Ulotkarz – bezlitosny, cichy wróg

Markety chcą sprzedać, klienci muszą dostać info, gazetki ruszają w drogę. I tu właśnie pojawiają się osoby, które te gazetki roznoszą. Praca mało ambitna – wymagająca sporo wysiłku i niewiele myślenia. Taka dość mechaniczna. Zadzwonić do klatki, powtykać przygotowane pliki gazetek do skrzynek, marsz do następnej klatki. Proste. Siłą rzeczy, różne osoby się tej pracy podejmują, i tu się zaczyna niejaki problem.

Żadna praca nie hańbi, jeśli jest dobrze wykonana

Umowa jest umowa. Jest robota do zrobienia za określoną kasę, tak to działa. Mam tak samo, jak się umawiam na zadanie i kwotę, to wykonuję to zadanie najlepiej jak potrafię i kasuję umówioną kwotę. Normalka. ALE… No właśnie. Staram się pracować „z głową”. A ulotkarze robią rzeczy co najmniej dziwne z punktu widzenia zdrowo myślącego człowieka. Przykład? Proszę bardzo: dzwoni domofon, podnoszę słuchawkę: „Słucham?” „Ulotki!” Spoko, „dzień dobry” to jakaś abstrakcja. Albo jeszcze lepiej – milczenie i czekanie aż ktoś po prostu otworzy, bo zawsze się ktoś taki znajdzie. Dzwoni się przecież do wszystkich mieszkań, byle szybciej odwalić.

„Spieszy mi się, idź pan w…”

W ciągu ostatnich lat kilka razy zdarzyło mi się „upolować” jedną z drugim i grzecznie poprosić, żeby nie wrzucali tych cholernych gazetek do skrzynki. Co komu szkodzi, żeby kawałek wystawał i żeby było można na spokojnie wyciągnąć ten badziew bez żonglerki kluczami? To nie był dobry pomysł, o nie. Reakcja: tępe spojrzenie, mina w stylu „z czym żuczku do ludzi, ja tu pracuję”, oczywiście słówka nie piśnie, bo szkoda śliny. Efekt: tak, zgadliście, wszystkie gazetki w całości w skrzynkach, kolanem dopychane.

Dlaczego nie cierpię gazetek w skrzynce?

Kiedyś odruchowo wywaliłem plik gazetek bez przeglądania, bo tak po prostu mam. No i się po jakimś czasie okazało, że najpierw ktoś wrzucił gazetki, później listonosz dość ważną korespondencję, a na wierzch znowu ktoś walnął gazetkami. Co prawda dało się to załatwić i odkręcić, ale miło nie było. Od tej historii marnuję czas na sprawdzanie, czy „pomiędzy” nie ma przypadkiem czegoś ważnego. Codziennie chwila, przez lata sporo się tego czasu nazbierało – a ile ciekawych rzeczy mógłbym w tym czasie zrobić?…

Miałem sen…

…o Pomniku Ulotkarza Nieznanego. Taka słodka wizja. Przewrócona torba na kółkach, rozsypane gazetki, i ta postać. Skrępowana, bezradna, widać, że zdrowo obita. Z pokaźnym rulonem „towaru”, wystającym z tyłka. Ehhh, rozmarzył się człowiek…

Puenty nie będzie

No, może poza jednym spostrzeżeniem: pisanie było niezłym sprawdzianem samokontroli. Takie wku… irytacja plus ogólny dół nie sprzyja kulturze wypowiedzi, a tu o proszę, jak grzecznie i spokojnie.