O aromaterapii i motywacji, takie luźne przemyślenia. Nie wiem, skąd pomysł, tym bardziej w połowie innego wpisu, dłuższego i z zupełnie innej bajki. Cóż, wyszło jak wyszło, jest o zapachach. Dłuższe wypracowanie pojawi się „na dniach”.

Czytałem ostatnio coś zatytułowane „Automotywacja na 101 sposobów”, taki poradnik eksperta amerykańskiego chowu. Sporo dobrych rad było, nie powiem – ale raczej nie dla mnie. Z całokształtu wnioskuję, że pisała to znudzona pracą biurwa dla innych znudzonych pracą biurew. Siedzi człowiek, czyta i zaczyna dostawać na baniak. Ten styl potrafi dobić, a jak się doliczy oderwanie od realiów, to już w ogóle… U mnie problem polega na tym, że w pracy nie muszę się motywować, po prostu wiem, co jest do zrobienia, i to sukcesywnie załatwiam. Problem zaczyna się po godzinach, kiedy sam sobie ustawiam listę zadań i grafik. Wtedy jakoś dziwnie kurczy się czas, normalnie jakby ktoś kilka godzin z dnia po prostu zajumał. Pojawia się milion i pięć spraw do załatwienia teraz zaraz już, zupełnie nie wiadomo skąd. Ciężko to wszystko racjonalnie uporządkować, a jak już się ta sztuka uda – trzeba kończyć dzień i spadać do wyra, bo od rana praca czeka. Z kolei w weekendy – odsypianie i ładowanie baterii na kolejny cudowny tydzień. I tak w kółko.

Szukam więc metody, żeby w to upiorne kółko wcisnąć cokolwiek poza schematem. To, że swoje projekty regularnie zawalam (lub nawet ich nie zaczynam), to smutna norma. Gorzej, że nie mogę się zmusić do „prac zleconych”. Aktualnie jest to korekta załatwiana po koleżeńsku – cóż, spora w tym zasługa autorki pracy: tytuł z gatunku „prywatnie, szczerze, nikt tego nie zobaczy”. Co sobie przypomnę, to mam atak najpierw śmiechu, a później demotywacji.

No, ale jakoś w międzyczasie przeczytałem to wspaniałe dzieło – szkoda czasu i energii na pastwienie się nad olbrzymią większością zawartości. Tylko jeden punkt nachalnie wyłazi na celownik – „Zapach sukcesu”. Rzecz o działaniu olejków eterycznych: to rozjaśnia umysł, tamto podnosi na duchu w stanach depresyjnych – cymesik, panie, cymesik. A tu psikus: „Grejfrut – podobno wywołuje pozytywne uczucia”. Ja tam nie wiem, ale w takiej książce to chyba lekki strzał w stopę? Mało, że „podobno”, to jeszcze nie precyzuje, jakie dokładnie. Tym bardziej niefajna sprawa, że inne olejki są dość dokładnie opisane. Już szybciej przyjmę do wiadomości, że ludzie na ogół lubią zapach benzyny. Jacyś naukowcy (ale nie dam sobie nic uciąć, że to nie byli legendarni „amerykańscy naukowcy”, więc trzymam dystans) przeprowadzili badania, z których wynikało, że opary etyliny wywołują wydzielanie endorfin. Znaczy, tych takich małych stworzonek, co jak w człowieku hasają, to on szczęśliwszy się robi.

Tak przy okazji tego „podobno”, to się przypomina historia z zielonymi jabłkami. Strona zbierająca i udostępniająca różne ciekawostki podała, że wąchanie zielonych jabłek może pomagać w odchudzaniu. W sumie – czemu nie? Do dziś pamiętam komentarz: „Polecam wąchanie noszonych skarpet, gwarantowane że nic się potem nie przełknie”. Na zdrowy rozsądek – powinno lepiej zadziałać niż zielone jabłka.

Nie bądź milczek, dodaj coś od siebie