„Projekt” – słowo-wytrych, każdy rozumie je i odbiera po swojemu. Zależnie od branży, specjalizacji i własnych upodobań. Dla mnie to w tej chwili cztery dość (a niekiedy nawet bardzo) różne sprawy, które jednak mają sporo cech wspólnych.
Co właściwie rozumiem przez „projekt”?
Można powiedzieć, że taka ze mnie poniekąd alfa i łama… przepraszam, omega. Jak widać po załączonym blogu – piszę. Od czasu do czasu popełniam też opowiadania. Zdarza się tworzyć memy. I bardzo nieczęsto (nad czym ubolewam) – proste gry logiczne. W moim rozumkowaniu pojęcie „projektu” obejmuje całość funkcjonalną, czyli: wpis na blogu, opowiadanie, mem, kompletną grę.
Na początek o memach, żeby było z głowy
Tu sprawa jest prosta. Najpierw pomysł. Czasem komentarz do własnie oglądanej grafiki, czasem jakiś tekst „się pomyśli”, czasem komentarz gdzieś w internetach. Cokolwiek. Mam grafikę? Nakładam napisy. Mam komentarz? Cóż, to w sumie gotowa grafika. Znaczy, napisy. Mam tekst? Najpierw szukam pasującej grafiki, później – wiadomo, nakładam napisy. Na koniec ramka, watermark i voila! Niech leci w internety i żyje swoim życiem.
Co łączy gry, wpisy i opowiadania?
Wbrew pozorom – całkiem sporo. U mnie to naczynia połączone: na wpisach i opowiadaniach ćwiczę klarowność i zwięzłość tudzież prostotę, na kodach źródłowych z kolei – planowanie i scenariusze, że o cierpliwości nie wspomnę. I to wszystko razem ładnie się uzupełnia.
Gdyby na przykład odbiło mi na napisanie książki – projektowanie i tworzenie „bebechów” kolejnych gier nauczyło posługiwania się różnego rodzaju diagramami, listami zadań i innymi fajnymi rzeczami. A to z kolei umożliwia względnie proste rozpisanie fabuły i postaci na „atomy” i umieszczenie tych „atomów” w odpowiednich miejscach. Później pozostanie już tylko napisanie fragmentów tekstu, umieszczenie ich gdzie trzeba, odhaczenie pustych miejsc na diagramie i korekta.
W drugą stronę też jest nieźle: potrzebując fabuły do gry, jestem w stanie samodzielnie stworzyć całkiem sensowną, opowiadania zapewniają niezły trening. Tyle tylko, że mogę się pobawić na przykład w alternatywne ścieżki scenariusza. Albo zależne od wyborów gracza zakończenia opowieści.
Z kolei wpisy i opowiadania wymagają pewnych umiejętności, które szlifuję z tekstu na tekst. Słownictwo. Składnia. Konstrukcja tekstu. I tak dalej. Podobno nawet się to daje czytać, a przynajmniej takie słuchy czasem docierają. Nie mi oceniać, moja rola kończy się w momencie publikacji. Sądząc po komentarzach i wiadomościach od czytelników, mogę być ostrożnym optymistą.
Wspólny mianownik
„Są pomysły i pomysły zrealizowane” – oczywiście te drugie dają masę frajdy i motywują do realizacji kolejnych. Te pierwsze – cóż… Są. Czekają na swoją kolej. I w tym ich urok – tego jeszcze nie napisałem, tamtego jeszcze nie oprogramowałem, grafiki czekają na teksty, a „złote myśli” na dopracowanie i grafikę. Kolejne rzeczy, które chcę i mogę zrobić. I robię, czasem ot tak niespodziewanie, kiedy wena dopisze. A jak już się zabiorę za coś większego i wygram z „syndromem pustej kartki” – działam. Powoli, metodycznie, z dnia na dzień, po kawałku. Tak, aby zjeść tę „codzienną łyżeczkę” satysfakcji i motywacji do działania. Konstruktywnego, dającego satysfakcję – mniejszą czy większą, nieistotne. Ważne, że na plus.
To miał być wpis o czymś zupełnie innym
To, co właśnie kończysz czytać – miało być tylko wstępem do właściwych wynurzeń, ale sytuacja nieco wymknęła się spod kontroli. „Magik przegiął różdżkę ociupinkę, krzynkę bardzo się rozmachał” – że tak zacytuję. Na szczęście w porę się opamiętał, że tak dodam od siebie. Udało się nie popełnić następnego „wpisu wash&go”, czyli „dwa różne w jednym długim”. Właściwy temat, który notabene „chodzi za mną” już od pewnego czasu, zapewne obsmaruję w ciągu najbliższych dni.