Każdy ma swoje demony i próbuje jakoś sobie z nimi radzić. Jeden z moich to konfrontacje. Nie wiem, jak inni, ale ja mam przed nimi spore opory i obawy, mimo świadomości, że nie ma innego wyjścia. I co wtedy? Jak sobie z tym poradzić? Znalazłem metodę, praktyka wykazała, że to działa.

„Jeśli coś wygląda na głupie, ale działa – to nie jest głupie”

– pierwsza zasada inżynierii, jak mi to ktoś kiedyś wyjaśnił. Nie raz i nie dwa razy przekonałem się na własnej skórze, że warto się tym kierować. Prosty przykład – spryskiwacz do kwiatków. Ile z niego pożytku i pociechy – dowie się tylko ten, kto ma i użytkuje, niekoniecznie zgodnie z przeznaczeniem.  Wszelkie lifehacki w cenie, nawet na pierwszy rzut wariackie – ważne, że robią robotę. I właśnie o takiej sztuczce dziś będzie mowa.

Na każdą cholerę znajdzie się sposób

Strach – rzecz ludzka, ale trzeba sobie z nim radzić. Boimy się ludzi, sytuacji, miejsc, rzeczy – i co dalej? Ano, wypadałoby się ogarnąć i coś z tym zrobić.  Wspomniana wyżej „pierwsza zasada inżynierii” świetnie się sprawdza, wystarczy nieco kreatywności. Byle nie za dużo, bo jak wiadomo – co za dużo, to niezdrowo.

„Boję się jej/jego – co z tym zrobić?”

Rozwiązanie jest trywialne i wredne: ośmieszyć. Wyobrazić sobie tą „straszną” osobę w możliwie kompromitującej sytuacji. Dodać to i owo do wyglądu, ubrać w cokolwiek, byle mnie śmieszyło, zmienić fryzurę, dodać zarost, obwiesić rekwizytami. Im bardziej „od czapy”, tym lepiej – to ma mnie rozśmieszyć za każdym razem, kiedy mam z daną osobą do czynienia.

Przykład 1 – filmowy

„Harry Potter i więzień Azkabanu” – znane, prawda? Scena z lekcji obrony przed czarną magią. Bogin – stworzenie, które ukazuje się jako coś, czego ofiara boi się najbardziej. Obrona: wyobrazić sobie ten swój koszmar w maksymalnie ośmieszającym, slapstickowym wydaniu. Było się z czego pośmiać, ale też – temat do zastanowienia: czy tego się nie da wykorzystać, żeby zrobić coś dla siebie?

Przykład 2 – facebookowy „Wujek Dobra Rada”

Wiadomo, że rady otrzymywane w internetach bywają… hmmm… na pewno kreatywne i poprawiające humor osobom postronnym, ale niekoniecznie rozwiązują problem. Ta akurat rada była świetna i bardzo na miejscu, a przy okazji natchnęła do popełnienia wpisu. Wygląda tak:

Przykład 3 – własny

O mało  nie napisałem „z autopsji”, ale coś mnie powstrzymało.  W każdym razie – miałem kiedyś szefa z gatunku bardzo mocno piekielnych. Wcielony koszmar pracownika. Jedna z ulubionych rozrywek – wyżywanie się na tym, kto pod ręką. Doprowadził do ciekawego stanu, łagodnie mówiąc – ale do czasu. Pomysł był prosty: szef łysiał i nosił zaczeskę, z gatunku obleśnych. Świecąca glaca, a na niej przylakierowane pasemka – długie i figlarnie zakręcone na końcach, gdzie lakier nie sięgał. Wystarczyło sobie zwizualizować „mokrą włoszkę”, z tych właśnie pasemek uczynioną – i po sprawie. Za to szybko pojawił się drugi problem, przed którym ostrzegał cytowany wyżej „Wujek Dobra Rada”: utrzymanie resztek powagi w trakcie srogiego opierdolu okazało się niezłą szkołą samokontroli.

Na dziś to chyba na tyle

Puenty i złotej myśli na koniec raczej nie będzie – poza ostrzeżeniem, które powtórzę: co za dużo to niezdrowo, więc ostrożnie z kreatywnością. Wena to dobro bardzo deficytowe, więc dobrze jest rozsądnie wykorzystać chwile, kiedy się objawia. O motywacji już nawet nie wspominam.