Wszystko jest dla ludzi, smartfony też. Ale bez, kurna, przeginek. Na szybko, pod wpływem wymiany komentarzy na Facebooku, przypomniał się pokutujący od dłuższego czasu temat.

Smartfon rzecz fajna i pożyteczna. Wiele ułatwia, sporo wręcz umożliwia. No i OK, wszystko pięknie. Ale, do czarnej ospy i ciężkiej wścieklizny, uzależnienie od tego urządzenia i nadużywanie go w domu i w zagrodzie? Czasem jak gdzieś idę, to przed oczami mam coś takiego:

social_media_zombies

Tłucze się taka jedna z drugim po ulicy, włazi na ludzi, przeprasza słupy, nie raz i nie dwa razy na maskę mi się takie okazy pchały – i jak się nie wku… zirytować? No, ale – z tym jak z HIVem w okolicy: daje się żyć, tylko trzeba uważać, co się robi.

O wiele bardziej drażni coś innego. Taka ot scenka rodzajowa: wieczór, knajpa, przy stole kilka osób, na stole piwo, rozmowa się toczy. Jest OK. Do czasu. Ktoś wyjmuje telefon i przestaje istnieć dla świata. Za moment następny. Rozmowa zamiera na dłuższy czas, wszyscy odpływają. Kiedyś w takiej sytuacji po prostu bez słowa dopiłem piwo i wyszedłem, wieczór się skończył, zanim się w ogóle zaczął. Wyszedłem z założenia, że jak się już ruszyłem i przekopytkowałem, to po to, żeby z żywymi ludźmi posiedzieć i pogadać, a internetów mam dość, jak siedzę sam w czterech ścianach. Dwadzieścia minut marszu w jedną stronę, drugie tyle na powrót – a pogoda nieciekawa, to jakoś jesienią było. No i nastawienie na fajną rozmowę ze znajomymi. A tu o proszę, jaka niespodzianka kopnęła. Moim zdaniem, dość lekceważące podejście do znajomych: wyciągać na piwo i później dłubać w telefonie. A czego jak czego, ale lekceważenia to ja nie lubię.

Wybyłem bez słowa, ubrałem się i poszedłem do domu. Nie było się po co spieszyć, to kulałem się spacerowym tempem, dość mocno poirytowany – a tu dzwoni telefon. Ktoś ze znajomych się oderwał od zabawki i zauważył brak mebla w otoczeniu. W sumie szybko, niecałe pół godziny minęło. Odbieram.
– No co jest?
– Gdzie jesteś?
– W połowie drogi do domu, a co?
– Ej no co ty, wracaj, towarzystwo jest, pogadać chciałem…
– Masz ekipę na miejscu, z nimi gadaj. Jak się od fonów odlepią. Dobranoc.
Klik, rozmowa zakończona, telefon wyciszony, bo nagle jeszcze parę osób się zaczęło dobijać. Jakoś straciłem ochotę na kontakty międzyludzkie.

pk_osiolek

Ciąg dalszy oczywisty: fochy strzelam, obrażam się nie wiadomo o co, takie tam stożki. Próby tłumaczenia nie miały sensu, bo przecież „wszyscy tak robią i o co ci chodzi?”. Otóż nie. Nie wszyscy. Jest jeszcze parę takich nieżyciowych wyjątków, że jak już im się zachce tyłek ruszyć między ludzi, to nie po to, żeby uczestniczyć w zbiorowym grzebaniu w internetach. My, nieżyciowe wyjątki, wychodzimy po to, żeby się spotkać i pogadać z żywymi ludźmi. A takie zachowanie odbieramy jako lekceważenie nas. I reagujemy na to tak, jak uważamy za stosowne w danej chwili. Tylko i aż o to mi chodzi.

W ogóle to trochę smutne, jak się chwilę zastanowić. Z obserwacji wychodzi mi, że przez komunikatory i social media umiemy się kontaktować, ale pogadać twarzą w twarz to już nie bardzo. Oduczamy się, boimy odezwać – a później wszelkie „spotted” pękają w szwach. O poziomie ogłoszeń, które tam można znaleźć, słowa nie pisnę, bo to zupełnie inna bajka.

pk_wyspy

Jeszcze jedna niefajna rzecz, jak już się tak produkuję: wirtualna frekwencja na rzeczywistych wydarzeniach. Na pewno nie raz i nie dwa razy byliście na eventach przeróżnych, reklamowanych w social mediach. Na stronie miliony biorących udział, a na miejscu trzy speszone wyjątki, które się pofatygowały osobiście. Stoją ci dziwacy, którym się chciało ruszyć, patrzą po sobie z dziwnymi minami i w sumie nie bardzo wiedzą, co dalej. No OK, może przerysowałem, ale niewiele. Osobiście trzymam się prostej zasady: klikam „Wezmę udział”, jak jestem zdecydowany być i uczestniczyć. Rezygnuję? Pamiętam, żeby się usunąć z listy obecnych. Niby głupie, ale przynajmniej życie wirtualne zgadza mi się z realnym. Taki dziwny jestem, że w sieci nie udaję. Nie chce mi się i już.

pk_muchy

 Uprzedzając pytania i komentarze:
– Tak, miałem potrzebę bóldupienia na tematy nadużyć smartfonowych.
– Tak, miałem potrzebę bóldupienia w kwestii olewania obecnych na spotkaniach.
– Tak, zaspokoiłem te potrzeby.
– Tak, mam satysfakcję, że się wywnętrzyłem.
– Tak, mam sporo innych tematów, pewnie kiedyś je poruszę.
– Urażonych wpisem nie przepraszam, bo nie mam za co. Widocznie rozpoznali własne zachowanie, którym ja się poczułem urażony, a przeprosin jakoś nie było.

 „Są pomysły i pomysły zrealizowane” – taki prosty podział, prawda? Pomysł był, wisiał sobie gdzieś między uszami i od czasu do czasu o sobie przypominał. Realizacja jest efektem rozmowy z Patrycją (live4live.pl), po której po prostu usiadłem i napisałem co napisałem. Aha, kliknięcie w zamieszczone grafiki kieruje na strony ich autorów – tworzą rzeczy mocne i warte poznania.