Znowu. „Z własnej autopsji wiem” czy jakoś tak. Co jakiś czas to słyszę albo czytam i coś ciężkiego trafia.

Tak, wiem, znowu marudzę, tym razem na błąd językowy. Tak już mam, że irytują mnie takie lapsusy, i nie mam zamiaru tego zmieniać. Bo nie i już. Kiedyś tam pisałem o słowach-potworkach, innym razem było o zdrobnieniach, a dziś padło na autopsję i jej nadużywanie.

Na początek cytat ze Słownika języka Polskiego:

Autopsja

1. stwierdzenie czegoś poprzez własną (naoczną) obserwację; oględziny
2. badanie zwłok w celu ustalenia przyczyny śmierci i okoliczności jej towarzyszących; sekcja zwłok

A teraz to, co mi najlepiej wychodzi, czyli marudzenie. Na początek „własna autopsja” – o co tu w ogóle chodzi? To można coś wiedzieć z CUDZEJ autopsji? No zgoda, sekcja zwłok potrafi dać sporo informacji, ale chyba nie do końca o to chodzi. Na moje oko albo „autopsja”, albo „własne doświadczenie”. Czy tam „własna obserwacja”. Nawet nie pytajcie, ile razy i ilu osobom próbowałem zwrócić uwagę. Reakcja – wiadomo. Odechciało się kompletnie. Tyle, że za każdym razem w podobnej sytuacji wbijała się w mózg kolejna zadra. No i nieco za dużo się tego uzbierało, żeby przeszło ulgowo.

O „cudzej autopsji” też kilka razy słyszałem, ciężko było zachować powagę. Na logikę rzecz biorąc – ktoś się czegoś dowiedział z sekcji czyichś zwłok. Ciekawostką jest fakt, że wymieniona osoba żyła i miała się nieźle, a nawet aktywnie uczestniczyła w rozmowie.  Cudze własne doświadczenie – piękne to było.

Sporo było różnych sytuacji z autopsją w tle – i własną, i cudzą. Wniosek prosty: szkoda śliny i nerwów na próby prostowania błędu. Tak samo zresztą, jak wielu innych. Najzdrowiej i najmniej męcząco jest po prostu nie reagować, choć bywa niełatwo. Obawiam się jednak, że kiedyś się podobnym draństwem zarażę, a to już bardzo niemiła perspektywa. A jak to wygląda u Was?