Nieco o czytelnictwie, nieco humoru i trudne (ale ładne) słowo, bo się przyplątało.
Czytam od zawsze, w miarę możliwości dużo. Jak mi się gust ukształtował, tak został i sobie jest – co oznacza, że raczej trzymam się ulubionych gatunków i konwencji. Chyba że coś do łepetyny strzeli i zabieram się za lekturę kompletnie „od czapy”, a wtedy bywa różnie. Czasem ciekawie, a czasem nawet aż zbyt ciekawie.
Jako osobnik w pewnym stopniu społeczny, szukam sobie podobnych. No i od pewnego czasu należę do grupy skupiającej takich, co to czytać potrafią i lubią. Różnie się tam dzieje. Raz lepiej, raz gorzej, ale nudno nie jest. Bywa niesmacznie – po pewnej dyskusji (a właściwie pyskusji) po prostu nie wyrobiłem i wywnętrzyłem się na blogu, bo za dużo tego było na prosty komentarz.
To było lata temu. A ostatnio, dla odmiany – zdjęcie z biblioteki, z cyklu „Jakich tytułów szukają czytelnicy”. Mocne zestawienie, i przyznam się, że miałem niezłą zagwozdkę. Bo kto by pomyślał, że „Świętoszek” Moliera może stać się „Świntuszkiem”? To na przykład. Ostatecznie dokonałem niemałego wyczynu i odgadłem wszystkie tytuły z 12 podanych. Niemałego, bo jestem poważnym panem w średnim wieku i z lekturami szkolnymi miałem do czynienia dość dawno. Ostatnio kilka lat temu, gdy Junior uczęszczał do liceum.
Samo zdjęcie to jednak dopiero początek – lektura komentarzy to dopiero było przeżycie. Długa lista przekrętów i przypałów różnego kalibru, czytałem ten spis i „śmieszył, tumanił, przestraszał” przez dość długi czas. Później długa chwila na złapanie oddechu, porządne wyśmianie się – i od początku. I znowu – przerwa, wyśmiać się i czytam od nowa. Po trzykrotnej dokładnej lekturze tych komentarzy (i konkretnym wymęczeniu przepony z przyległościami) stwierdziłem, że chyba to cudo jakoś uwiecznię, gdyż jest po prostu za ładne, aby „przykryte” kolejnymi postami zaginęło gdzieś w niepamięci. Zapraszam do lektury.
Pomysł „chodził za mną” przez kilka dni, jęczał, piszczał, łapkami machał – w końcu bestia się taka nachalna zrobiła, tak żyć nie dawała, że aż usiadłem i napisałem co trzeba. Dopóki coś nowego się nie ulęgnie i nie zacznie nękać, powinienem mieć nieco spokoju. A niejako przy okazji, odświeżyłem sobie ładne i dźwięczne określenie „kompulsywny”. „Słownik Języka polskiego” tłumaczy:
kompulsywny
1. «wykonywany pod wpływem niedającego się opanować wewnętrznego przymusu»2. «ulegający takiemu przymusowi»
Tak sobie popisałem, mam nadzieję, że z sensem i że daje się czytać – i wiecie co? Pomysł na wpis, jako zrealizowany, przestał nękać. Mam nieco spokoju w głowie – przynajmniej dopóki całkiem spore stado innych pomysłów się nie zorientuje i jakiś kolejny nie zacznie się dopominać swoich praw. Może być ciężko, bo wena kapryśna jest, skubana…