„Jak wszyscy to wszyscy, babcia też!” Na przełomie lat wszyscy piszą o mijającym roku, odniesionych sukcesach i (znacznie rzadziej) poniesionych porażkach. No i – o nadziejach, planach, przewidywaniach i innych takich na kolejny rok. Ten, którego jeszcze nie ma, ale dosłownie za kilka godzin się zacznie. To i ja nieco sobie pomarudzę, bo mogę. Tematów nasuwa się sporo, ogólniejszych refleksji także.

Jak tak sobie siedzę i myślę – to całkiem sporo i różnych rzeczy się działo. Przypomina się przepiękna ballada Turbo – „Jaki był ten dzień”. I lekka parafraza refrenu:

Jaki był ten rok, co darował, co wziął
Czy mnie wyniósł pod niebo, czy rzucił na dno
Jaki był ten rok, czy coś zmienił, czy nie
Czy był tylko nadzieją na dobre i złe

Poważne zmiany w życiu prywatnym, na przykład. Niekoniecznie na plus, ale jak już nastąpiły, to co mogę? Znajomych też jakby nieco mniej, bo kilka osób się wykruszyło. Na własne życzenie, nawiasem pisząc – nie zdali „testu trzeciej przysługi” albo po prostu przegięli. Byli, nie ma, po temacie. Za to odnowiło się kilka starych znajomości, co było olbrzymim pozytywnym zaskoczeniem.

Pojawiło się dużo pomysłów, niektóre nawet zrealizowałem. Więcej, niż myślałem, że się uda zrobić, ale mniej, niż bym chciał. Cała spora lista czeka na swoją kolej, bardzo różnych. Od małych rzeczy do zrobienia w ciągu minut, do poważniejszych projektów, liczonych na miesiące czy wręcz lata ciężkiej pracy. Czas pokaże, co wyjdzie, ale wiem jedno: jak już zacząłem coś ruszać i mam pierwsze efekty, to działam dalej. Powoli, systematycznie, metodą „codziennej łyżeczki” do przodu.

Były też negatywy, nie da się ukryć. Czasem okoliczności składały się na tyle pechowo, że wyglądało to zupełnie jak mocna klątwa w działaniu. Lekko nie było, ale dało się przetrwać. Szkoda tylko zawalonych możliwości, ale na to już nic nie poradzę. Pozytywem są wyciągnięte wnioski, które w przyszłości mogą się bardzo przydać. Inną sprawą, do której wstyd się przyznać – są rzeczy zawalone bo mi się nie chciało, bo odkładałem, bo… sam już nie wiem, co właściwie. Zawaliłem na własne życzenie, i teraz mam efekt: od czasu do czasu przypominają o sobie, jak bolący ząb, w najmniej odpowiednich momentach.

Najkrócej pisząc – to był dziwny rok. Rok „życia na huśtawce”, skoków nastroju i zmian przeróżnych. Dość morderczy test wyporności psychicznej, który (chyba) zdałem pozytywnie.

Co zaś do nadciągającego, nowego roku – cóż… Dość dawno pisałem, jak to u mnie wygląda. Minęły dwa lata i w sumie nic się nie zmieniło w podejściu, tak mi po prostu wygodnie. Zero postanowień, zero obietnic, plan najprostszy z możliwych: przetrwać. Cała reszta to pomysły na rzeczy do dokładnego przemyślenia, zaplanowania i wykonania. Trochę tego jest, będzie co robić. A w zasadzie, już jest powoli robione. ale o tym sza, bo na tak wczesnym etapie lepiej nie poruszać tematu, żeby nie zapeszyć. Nie żebym był przesądny, skądże znowu…