Są obok. Działają. Dodają nieco kolorów do tego czegoś szarego, co mamy na co dzień i nazywamy życiem. Jest ich dużo, bardzo różnych i najczęściej kłopotliwych. A jednak bez nich byłoby stanowczo za nudno.
Średnio kilka razy dziennie mam wrażenie, że nasza trójwymiarowa rzeczywistość to tylko fragment czegoś znacznie większego. Stanowczo za dużo niewielkich, ale irytujących rzeczy dzieje się notorycznie, żeby to był czysty przypadek. Na własny użytek wymyśliłem, że wymiarów jest znacznie więcej niż nasze trzy – i w tych innych wymiarach funkcjonują różne byty.
Na przykład takie plątacze – włóż człowieku dowolne słuchawki do kieszeni czy torebki. Niejeden żeglarz by musiał przez godzinę kombinować, żeby takie fantazyjne supły wyszły. A tu o proszę – pół minuty i jest co robić. Przy okazji rozwija się zasób wyrażeń niecenzuralnych.
Z nieco innej beczki – skarpety po praniu przestają występować parami (na całe szczęście – problem nie dotyczy gaci). To przecież niemożliwe, żeby za każdym razem z zamkniętej pralki znikała skarpeta, prawda? Na moje oko, gdzieś w przystającym wymiarze żyją sobie i dobrze się bawią skarpetnapery, których sensem istnienia jest… wiadomo co. A my tu mamy kłopot.
Ale fizyczne zjawiska typu poplątane kabelki czy znikające skarpetki to jeszcze nic, najgorsze są takie małe draństwa, które nam grzebią w głowach. Tu się dopiero dzieje. Jak by się człowiek nie starał i nie kombinował, to i tak się jakaś menda pojawi i namiesza w neuronach. No i, ten tego, jest problem…
Na przykład coś, co od tysięcy lat jest nazywane weną. Mimo niejednokrotnie pozytywnych, wręcz wspaniałych efektów działania, to bardzo chaotyczne draństwo. Ulubiona zabawa – pokazywanie się na chwilę w najmniej odpowiednich momentach. I znikanie, jak tylko się zaczyna działać.
Wena ma z chaosem tyle wspólnego, że pojawia się i znika losowo, ale przynajmniej efekty ma pozytywne. A głupawki? to czysty chaos i nieobliczalność, pojawiają się znienacka, potrafią działać przez chwilę lub nie opuszczać ofiary całymi dniami i nocami. Czasem zdarza się dziwny tekst czy dwa, innym razem – efekty są całkiem spore i sytuacji nie da się odkręcić.
Niekiedy pojawia się jednocześnie wena i głupawka. Wtedy istnieją niewielkie szanse na stworzenie czegoś fajnego. Najczęściej jednak kończy się na pomysłach, których się nie realizuje. Powodów jest wiele, najwięcej ma tu do powiedzenia lenistwo, zwyczajowo pomalowane w maskujące barwy zdrowego rozsądku.
Chaos jest fajny, nieprzewidywalny, ale też irytujący – właśnie dlatego, że nie da się go prognozować. Tęskni się za porządkiem, za sytuacją, gdy wiadomo, że mówiąc „A”, usłyszy się „B”. Za iluzją kontroli nad biegiem wydarzeń. Schemat, powtarzalność, pewność. Same plusy, co?…
No to może pogadamy o szeptaczach? Działają zawsze tak samo, pojawiają się zawsze w tych samych sytuacjach, i z góry wiadomo, co będzie. Normalnie miód na serce i ukojenie w tym chaosie zwanym życiem. A tak naprawdę, to gdy ofiara (płci żeńskiej) po pytaniu „Dlaczego?” artykułuje coś, co brzmi „niebonie” albo „nobotak” – zadający pytanie nieszczęśnik z miejsca zaczyna się modlić o natychmiastową manifestację na przykład głupawki. Albo chociaż o rolkę taśmy klejącej.
Złotej myśli na koniec nie będzie, wena sobie poszła. Chyba tylko tyle, że nie lubię nudy i powtarzalności. Pewność i stabilizacja – rzecz fajna i przydatna, ale… Żeby czuć, że się żyje, trzeba mieć w życiu jakieś momenty niepewności, jakieś niespodzianki od losu. Nawet, gdyby to miały być skarpetki nie do pary, ostatnie czyste w szufladzie.