Znajomy z oczywistych powodów może sobie pozwolić na nieco więcej, niż obca osoba – ale też wie, do jakich granic może się w tym pozwalaniu posunąć. Niestety, na co dzień to właśnie obcy, przypadkowi ludzie, traktując nas maksymalnie chamsko i bezczelnie, wystawiają naszą samokontrolę na ciężkie próby.
To, że ludzi ogólnie lubię – to jedna sprawa. Druga, znacznie mniej przyjemna – to spotkania z osobami, które tą moją sympatię wystawiają na dość ciężkie próby. I cholera ich wie, dlaczego właściwie to robią – tłumaczenie, że „po prostu tak mają”, wcale a wcale nie trafia mi do przekonania. Wiem po sobie, że można się w wielu kwestiach zmienić, wystarczy po pierwsze chcieć, a po drugie nieco nad sobą popracować. Ale po co, jak podejście „na misia” jest po prostu wygodne, bo roszczeniowa postawa często trafia na brak asertywności otoczenia? Po co, skoro można między ludźmi zachowywać się dowolnie buracko, a nikt nie zareaguje? No, chyba że się taki „zwykły niezwykły” trafi, co załatwi sprawę krótką piłką. W sumie to chyba jedyny sposób, co do którego można mieć nadzieję, że zadziała. Ku uciesze i zadumie – dwie scenki. Jedna w wykonaniu niżej podpisanego, a druga – Młodzieża.
Piłka pierwsza – o preferencjach
Handlowy deptak – ten sam, na którym dopadł szok kulturowy. Dostawa do sklepu: wózek, na nim kilka zgrzewek napojów, powoli i majestatycznie kulam się tym deptakiem. Za plecami, coraz bliżej słyszę jakiegoś typa – znietrzeźwiały dość konkretnie, z tych, co to jak wypiją, to im się włącza tryb terminatora. Burczy i marudzi coraz bliżej, w przerwach słychać drugiego, również nietrzeźwego, ale próbującego mitygować kolegę. Niestety, bez powodzenia.
Kulam się spokojnie, głosy coraz bliżej, i słyszę, że robi się nie za ciekawie. Zaczynają padać teksty w stylu „nie ma gdzie się wpierdalać” (jadę bokiem chodnika, po prostej, powoli), „człowiek przejść nie może”, i już wyraźnie skierowane do mnie „kurwa to się ciągnie, palancie” – cóż, wózek miałem przed sobą żeby widzieć, czy w kogoś nie wjeżdżam. To jeszcze zdzierżyłem. Ale umyślne potrącenie barkiem, od którego o mało nie pierdyknął mi towar z wózka – nooo, wybaczcie, ale są pewne granice.
Wózek stop, odwracam się z wybitnie wkurzonym wyrazem oblicza – cóż, może i z tyłu, z tą blond kitką, nie wyglądam jakoś „poważnie”, ale od frontu rude brodziszcze zrobiło swoje. Patrzę sobie z góry na tych dwóch niedużych typków, jeden się zatkał, ale zaczyna przeć w moją stronę, drugi go hamuje i coś bełkotliwie tłumaczy. Ludzie zaczynają zwalniać, przyglądają się, w powietrzu coś wyraźnie wisi. Cóż, trzeba po bandzie, bo grzeczność tylko sprowokuje.
Nie lubię być chamski, ale jak trzeba… Mierzę obu delikwentów z góry w dół i z powrotem, po czym, z maksymalną pogardą w głosie, w te oto słowa się odzywam do wyrywnego:
– Chłopcze, jak lubisz to ciągnij, ja wolę popychać.
Tu parsknięcie, tam śmieszek, typa zatkało radykalnie. Poleźli dalej bez słowa. A już się szykowałem na mordobicie.
Piłka druga – szybciutka
Stoi sobie mój Młodzież w aptece, kilka osób przed nim – trzeba odczekać, trudno. Kolejka się powoli przesuwa, z tyłu dochodzi parę osób, Młodzież coraz bliżej okienka. Stoi jako drugi, klientka przed nim kończy sprawunki, już ma podchodzić do okienka, a tu znienacka do apteki wpada ONA. Paniusia w wieku około średniego, elegancko ubrana, w pełnym biegu mija kolejkę i wpycha się przed Młodzieża. Zawiązuje się taki dialog:
– Proszę pani, ale teraz moja…
– Ale ja tylko tak szybciutko…
– To niech pani SZYBCIUTKO STANIE W KOLEJCE.
Paniusia, nagle oniemiała i zburaczała na twarzy, przy akompaniamencie parsknięć kolejkowiczów odchodzi od okienka. Z wściekłą miną zajmuje miejsce na końcu ogonka. Coś tam chyba burczy pod nosem, ale kto by się tym przejmował. Brawo Junior, jestem z Ciebie dumny.