O (dobro)sąsiedzkim współfunkcjonowaniu w bloku słów kilka. Gorzkich, nawiasem mówiąc.

Mieszkam sobie spokojnie w bloku, mam sąsiada, a sąsiad – córkę. Córka uczy się w szkole muzycznej, w klasie pianina. No i ćwiczy dziewczę już któryś rok – regularnie, minimum godzinę dziennie…

…a mnie szlag trafia ciężki, bo wytrzymać nie idzie. Niby głośno nie jest, niby regulaminu spółdzielni nie narusza, ale gra te wprawki, w kółko te same, i do tego miesiącami w tych samych miejscach robi błędy. Doszło do tego, że z dokładnością do niedużych części sekundy wiem, kiedy się walnie, a na pierwsze dźwięki pianina robię się dość mocno nerwowy.

Jakoś na dniach zaczepiłem sąsiada i zagajam, czy z tym dźwiękiem nie można czegoś zrobić, bo odpocząć po pracy nie idzie. A i w weekend by człowiek odpoczął bez atrakcji. W ciszy i spokoju. A może – porobił coś swojego, zajął się jakimś hobby, lekturą – czymkolwiek, co wymaga skupienia. Zresztą, co się będę tłumaczyć, taki sam lokator jestem jak sąsiad, tak samo podpisywałem regulaminy różne zanim się wprowadziłem, tak samo czynsz płacę – i chcę we własnym mieszkaniu wypocząć po przepracowanym tygodniu. No i pogadaliśmy sobie dłuższą chwilę.

Nie można by tego jakoś wytłumić? No ale po co, przecież to małe pianino jest. No OK, głośno nie jest, ale w blokach akustyka jest jaka jest. I powtarzalne dźwięki, a to irytuje. Ale córka do szkoły muzycznej chodzi. Ależ nic mi do tego, sąsiedzie, fajnie że chodzi, tyle że to sąsiada córka a nie moja, a ja jej ćwiczeń słucham i mnie to irytuje i męczy. Ale ona ćwiczy bo do szkoły muzycznej chodzi. Rozumiem, ale ja pracuję sześć dni w tygodniu i wracam zmęczony, chce odpocząć w ciszy i spokoju. No ale szkoła muzyczna, ćwiczenia, córka. A zastanawiał się może sąsiad nad syntezatorem i słuchawkami? Mowy nie ma, to musi być pianino. A jakieś wytłumienie? A po co, przecież jest cicho? I tak w kółko. Rozmowa się skończyła stanowczym stwierdzeniem sąsiada, że córka chodzi do szkoły muzycznej, ćwiczy i tak musi być. Aha, musi…

Co mnie osobiście najbardziej rozwaliło – to nie argumenty sąsiada, bo się z nimi zgadzam. Między keyboardem a pianinem jest spora różnica, i jak się uczyć na instrumencie, to na instrumencie, a nie na „podróbce”. Jak najbardziej. Dzieciak ćwiczy, żeby osiągnąć konkretne efekty? Świetnie, niech ćwiczy i 24/7. I niech maestrii dopnie, trzymam kciuki. Ale czemu ja mam tego słuchać, to doprawdy nie rozumiem. Co zirytowało (by nie określić tego dosadnie i niecenzuralnie) – to podejście i ton rozmowy. Coś na zasadzie „z czym ty żuczku do ludzi, czasu nie mam, i o czym mowa, jak to moja córka gra”. Ten pełen wyższości ton, spojrzenie z góry i ogólnie traktowanie jak uciążliwego petenta przez jaśnie pana biurwa (bo urzędnikiem takiego nie nazwę). Ta atmosfera pogardliwego spławienia jakiegoś podczłowieka, który powinien być przeszczęśliwy z powodu że takich sąsiadów ma na poziomie ach i och, a nie pyszczyć, że kulturę dzieciom wpajają. Wiem, złośliwie to napisałem, ale chyba każdy się z takimi egzemplarzami zetknął i co najmniej kilka razy w życiu miał ochotę zrobić z nimi coś radykalnego i nielegalnego.

Poszperałem nieco, poszukałem, poczytałem – i znalazłem coś takiego:
(KLIK) Sądowi eksperci a sprawa pianina (KLIK)
– włos się jeży przy czytaniu. Wychodzi na to, że nic się nie da zrobić, przynajmniej legalnie. Część argumentacji sądowych ekspertów słyszałem od sąsiada, i są jak najbardziej sensowne. Zgodzę się z nimi. Jest jednak rzecz, której państwo eksperci nie wzięli pod uwagę.

Prosta sprawa – to, co słyszymy w radio. Utwory komponowane, śpiewane, grane i aranżowane przez zawodowców wysokiej klasy. I co? Ano, tylko tyle, że nawet najlepszy utwór potrafi zbrzydnąć po pięćdziesiątym wysłuchaniu w ciągu tygodnia, a po setnym wywołuje agresywne reakcje. A co dopiero wprawka na pianinie, z błędami, w wykonaniu uczennicy szkoły muzycznej I stopnia? Tłuczona przez minimum godzinę dziennie, dzień po dniu, przez kilka miesięcy? Głośno nie jest, ale słychać bardzo wyraźnie i coraz bardziej mnie to wku… irytuje.

Cóż, państwu ekspertom szczerze i z całego znękanego kiksami i fałszami serca życzę poznania problemu pianina z punktu słyszenia zmęczonego i pragnącego spokoju sąsiada. Takiego bezradnego, bez możliwości zrobienia czegokolwiek, ale za to z pełną świadomością sytuacji. Sąsiadowi z kolei – bezsilnego słuchania cudzego dzieciaka, który z racji ambicji rodziców ćwiczy pilnie, choć być może niezbyt lubi. I błędy robi. I podobnej rozmowy tudzież potraktowania też życzę. Szczerze i od serca.

A tak w ogóle, to mam drobne ogłoszenie parafialne. Jak w tytule. Bo odkryłem w sobie ostatnio coś jakby powołanie czy inny zew, i żyć bez muzykowania nie mogę. Pilnie, niedrogo, kobzę kupię lub wypożyczę. Ktoś coś wie?