Dziś, pod wpływem wydarzeń bardzo bieżących (czytać: chwili) będzie o kilku związkach chemicznych. A co tam, chemik ze mnie w porywach kiepski, ale „nie znam się, więc się wypowiem”. Bo przecież „wszyscy tak robią”.
Zacznijmy od kwasów…
Pyta mnie Junior przed chwilą:
– Co poczuje Ania, wkładając rękę do pojemnika z kwasem solnym?
Panika, szybki namysł…
– Brak ręki?
– Na pewno nie dno.
Oookeeeyyy… Lubi mnie mój Młodzież. Pogadaliśmy sobie chwilę, tak po kumpelsku, przy okazji błysnąłem ciekawostką: kwas fluorowodorowy jest tak ambitny, że wpieprza nawet szkło. No i proszę, sukces: Młody po prostu wlazł na wiki i sprawdził. Dobrze zapamiętałem kiedyś dawno temu. Normalnie +10 do autorytetu. Fajny ze mnie ojciec, nie?
Właśnie, ojciec. Młodzież niedługo kończy 17 lat, mi nie tak dawno odliczyło się 38. I co? Ano, ciekawie bywa.
Na przykład: wpadam w przelocie po coś do domu, na miejscu Młody i koledzy. Dwóch ich chyba było. Cześć cześć, dzień dobry dzień dobry, poleciało kilka luźnych odzywek, jak to z młodzieżem rozmawiamy, i popędziłem dalej, bo czas gonił. Wieczorem przychodzi Junior i zaczyna opowiadać, ale się zacina, bo kolega brzydkich słów użył, bo to, bo tamto… Wydusiłem i przytaczam dialog po moim wyjściu:
– Ej ale ty masz zajebistego brata.
Junior robi wielkie oczy.
– Ale ja mam siostrę.
Kolega jeszcze większe oczy…
– Ej no nie pierdol że to twój stary był…
No, TAKIEGO komplementu odnośnie wieku i wyglądu to ja w życiu nie dostałem i już chyba nie dostanę. Chociaż, kto wie?
…przejdźmy do zasad…
Zasady są fajne, zasady są dobre – bo jak się do nich stosuje, to wiele upraszcza. Z jednym zastrzeżeniem: stosuję się do zasad, które uznaję za słuszne i uzasadnione. Takich, które sobie przemyślałem i uznałem, że może i nie zawsze są dla mnie korzystne, ale są jasno sformułowane i mają sens. Jeśli jakaś dziedzina jest określona prawnie – cóż, jako obywatel mam obowiązek tego prawa przestrzegać. Jeżeli w grę wchodzi prawo niepisane, tu już mam niejaką możliwość wyboru. Z reguły ma ono sens i działa tak, że raz to ja ustępuję w jakiejś sprawie, a innym razem z kolei ktoś mi ustępuje. Wszyscy przestrzegający są z tego zadowoleni – wiedzą, czego się spodziewać w określonej sytuacji, nie ma niepotrzebnych tarć. Mój wybór – stosuję się albo nie. W wielu sprawach przestrzegam, bo to mi się po prostu na dłuższą metę opłaca.
Trzecia grupa zasad – o, tu nie ma przebacz. Nazywam je „jedynie słusznymi bo tak”. Mam prawie czterdzieści lat i dwoje dzieci: Junior w tym roku kończy 17 lat, Maleństwo – 9. „Jedynie słuszne bo tak” jest zatem całkiem sporo rzeczy. Na przykład: odpowiednia fryzura, odpowiedni ubiór, odpowiednie zachowanie na co dzień i od święta, i (bardzo ważne) traktowanie Juniora tak, aby czuł respekt. I powaga. A nawet: POWAGA. Czyli sztywniactwo w domu i w zagrodzie. A jak to wygląda u mnie? Tak, jak wybrałem: noszę długie pióra i luźne ciuchy, najczęściej „bojówki” z przyległościami (ale „prawdziwe bojówki”, a nie takie, jak kiedyś dawniej opisałem) – tak lubię, z tym czuję się dobrze i koniec tematu. W pracy staram się być na luzie, ale z kulturą. To, co mam do zrobienia – wykonuję najlepiej jak potrafię. Czyli najczęściej dobrze, bo klienci i współpracownicy nie mają zastrzeżeń. A poważny będę w trumnie, teraz nie mam czasu na takie pierdoły. Znam osoby sporo ode mnie młodsze wiekiem, które zachowaniem kwalifikują się do kategorii „moje ulubione ciasto to piernik”. Tetrycy, kurna. Smutni ludzie, szkoda mi ich. A ja nie mam zamiaru rezygnować z tego co lubię (image, styl bycia) dlatego, że „szara większość” uznaje to za właściwe. Jak sobie ta większość wybrała, tak niech wygląda i postępuje. Ich sprawa. A ja po swojemu funkcjonuję. I bez narzucania. Tak samo z wolnym czasem: nie oglądam tv, nie jaram się serialami ani piłką nożną, nie czytam popularnych gazet. Od zawsze czytałem dużo książek (głównie fantastyka – kolejny minus na moje konto), grałem w gry – bo to mnie bawi. I tak zostanie. Co mnie obchodzi, że innym to nie odpowiada? Oglądajcie mecze i seriale, nic mi do tego. A wam nic do moich książek i gier. Aha, politykę też omijam szerokim łukiem. Mam swoje, od dawna wyrobione zdanie, i potrafię je uzasadnić. Tak, wiem, nie pasuję do „jedynie słusznego bo tak” wzorca pana w wieku prawie średnim, ale pasuję sam sobie. I dobrze mi z tym.
…i zakończmy solami.
A raczej – solą. Taką zwykłą. W oku. Bo „szarej większości” solą w oku jest każdy, kto się różni. Kto nie wygląda „jak wypada”, nie interesuje się „tym co wszyscy”, „nie jest poważny jak powinien w tym wieku”. A jakim, przepraszam, prawem, mam żyć pod dyktando innych? Mam swoje zobowiązania, które wypełniam. Zainteresowania, hobby czy inne koniki, na które poświęcam wolny czas. I mózg, którego używam, aby rozwiązywać swoje problemy. Nie odpowiada mój styl bycia? Nikt nikomu pistoletu do głowy nie przykłada, nie ma obowiązku kontaktu ze mną. I vice versa.
Czasem mam wrażenie, że wspomniana wcześniej „szara większość” stawia sobie za punkt honoru narzucić mi swoje „jedynie słuszne bo tak” poglądy na życie, wszechświat i całą resztę – zamiast zastanowić się nad sobą i własnymi problemami. Których nie potrafi rozwiązać, bo… zajmuje się wszystkim, tylko nie tym, co może i powinna uporządkować na własnym podwórku.