Akcja i reakcja. Skutek i przyczyna. Tak działa ten nie najlepszy ze światów, na którym przyszło nam funkcjonować. A dlaczego znowu o plagiatach i użyszkodnictwie? Bo coś tego, kurna, nie lubię, ot co.

Znowu widziałem bardzo nieciekawą akcję. I nieco się przypomniało przy okazji. No, ale od początku. Materiał do tego wpisu zbierał się od publikacji tekstu o „dawcach contentu”. Tu rozmowa, tam komentarz, jeszcze gdzie indziej wiadomość czy zaobserwowana sytuacja. I tak się to zbiera, zbiera, aż wreszcie mam dość. I czas się poprodukować – co właśnie czynię. W trzech odsłonach.

Scena I – jakoś na dniach
Jest sobie blog. Ładny, tematyczny, konkretnie prowadzony. Bardzo fajnie pisany, świetnie się czyta. Tylko… nie da się nic skopiować z tekstów, bo ma blokadę. Ostrożność autorki. Jak się okazuje – jak najbardziej uzasadniona. Jedna z czytelniczek, za wiedzą i zgodą blogerki, przepisuje fragment wpisu i udostępnia z podaniem źródła. Bardzo niedługo później ten sam fragment, przy użyciu „kopiuj-wklej”, pojawia się na fanpage o tematyce zbliżonej do bloga-źródła. Chyba nikt się nie zdziwi jak napiszę, że link wyparował ze schowka przy przeklejaniu?

Scena II – pół roku temu, po wpisie o „dawcach”
Znajomi, którzy poświęcili czas na lekturę – skomentowali. I bardzo wbiły się w pamięć dwie wypowiedzi:
1. Kwestia znajomego – odbiorcy. Czyta, ogląda, komentuje. Swoich rzeczy, o ile wiem, nie tworzy. Przyznaję rację – wylałem sporo żalu i jadu. Bo miałem co wylewać, nazbierało się.

„Wpis jest taki trochę emo, wylałeś swoje żale”

2. Głos niejako z drugiej strony barykady – autor, redaktor, bloger. Wszelkie komentarze są chyba zbędne.

” Przeczytałem na razie jeden post (o własności intelektualnej i wkurwiającym podpierdalaniu ciężko wypracowanego contentu, pomysłów itp.). Wpis bardzo mi się podobał”

Scena III – jakoś w międzyczasie
Znajoma załapała dorywcze zajęcie – pisanie tekstów dla Znanego Portalu, którego gwiazdą jest Pan Znany Dziennikarz. Dokładniejsze informacje pominę – opisuję sytuację, nazwiska (i, znając mentalność tej szacownej instytucji oraz jej gwiazdy – atrakcje prawno-sądowe) są mi tu potrzebne jak świni siodło.
Napisała dziewczyna tekst, wysłała do szefa – w odpowiedzi czyta, że konkret jest. Że dobrze jest. Że po sprawdzeniu i ewentualnej korekcie zostanie zamieszczony. Po czym, już bez słowa, tekst bez żadnych zmian pokazał się na głównej stronie Znanego Portalu, podpisany nazwiskiem Pana Znanego Dziennikarza. Z tego co wiem, sprawa trafiła do sądu. I taka nieco jadowita refleksja się nasuwa, tak a’propos „Sceny I” – jeśli Pan Znany Dziennikarz robi takie numery, to co się tu dziwić właścicielowi fanpage z około 500 czytelników?
Scena, ogólnie rzecz biorąc, ma coś jakby epilog z moim udziałem. Rozmawiamy sobie luźno, tematy najróżniejsze, i znajoma rzuca kwestią:
– Fajnie piszesz, jak chcesz to ci pomogę bloga wypromować, znam ludzi i w ogóle.
Po chwili lekkiego osłupienia zapytałem tylko:
– A ile z moich tekstów pójdzie jako moje, a nie na przykład Pana Znanego Dziennikarza?
Proszę, niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego zmieniła temat. Naprawdę nie rozumiem kobiet.

(KLIK) Skomentuj na fanpage (KLIK)