Po długiej przerwie (grałem w gry – i bardzo prawdopodobne, że się poprodukuję na ten temat, bo jest o czym) krótki wpis o nazwach.
O nazewnictwie, z którym miałem nieprzyjemność się zetknąć – pisałem już wcześniej. Dotyczyło to odzieży, iście ko(s)micznie określanej i nazywanej. No, ale to było dawno.
Dziś natomiast… Cóż, przywykłem do systemu operacyjnego „Okna”, jakoś znoszę standard połączenia „Niebieskiząb”, a i telefon „Jeżyna” niech sobie będzie. Fajnie. Mimo, że nieco drażni seria nazw iCokolwiek – nie nabijam się z tego. Nie chce mi się. Mam inne powody do zdrowego śmiechu.
Dziś natomiast poniosło do marketu po jakieś pierdoły i… promocja, kawa rozpuszczalna, waga, cena, rzut oka na wystawiony towar… CO?!… Upewniałem się kilka razy, czy dobrze przeczytałem. Po powrocie do domu jeszcze sięgnąłem do słownika, bo przecież każdy się może pomylić, ale niestety miałem rację. Tłumaczenie było prawidłowe, pamięć jeszcze dopisuje.
Ktoś może reflektuje na „Zielone zaćmienie” („Green Eclipse”) w promocji? Tanio mają…