Święto się zbliża. Halloween mianowicie. No i na dobry początek października dostałem istny kwiatek w klimatach kiczu, dyń i szeroko pojmowanej „straszności”.
Klikam sobie w parę gier na Facebooku, konkretnie z gatunku match-3. Lubię takie, cóż poradzę – pisałem o tym jakoś niedawno. Jedna z nich polega na układaniu warzyw, owoców i innych słoneczek czy kropelek wody. Ciekawa rozgrywka i kiczowato-cukierkowata oprawa wizualna. Te zezujące buraki, uśmiechnięte jabłka… No i poziom trudności. Początek prościutki, a później jakieś masakryczne zadania, prawie nie do przejścia. W sumie nie wiadomo, dla kogo tak naprawdę są te gry tworzone.
Jak się człowiek skupi na samym układaniu, to można w miarę przymknąć oko na animki przed i po planszy. Można znieść oczka i buźki na truskawkach, kroplach wody czy innych jabłkach tudzież burakach. Z bólem, ale można wytrzymać genialny pomysł twórców gry na „umilenie” zabawy minami, robionymi przez te wszystkie truskawki i resztę. Choć lekko nie jest.
No, ale jak święto – to święto. Jak klimat – to klimat. No i zaszaleli autorzy i projektanci. Na dzień dobry tabliczka z informacją, że z powodu święta zmieniono wystrój całej gry i że to potrwa do końca października. No dobrze, trudno, może da się znieść. Na początek – kolorystyka mapy w ciemny granat, tu i tam jakieś dynie, lampiony, ujdzie. Tła plansz też jakieś takie ciemne, dynie entuzjastycznie obecne, szału nie ma, tragedii też nie. Ale im dalej w grę, tym więcej cyrku.
Ogólnie rzecz biorąc – gra posiada coś jakby fabułę. Mianowicie jest sobie czarny charakter (szop z wąsikiem), któremu w niecnych przedsięwzięciach dzielnie przeszkadza wielka trójka: kurczak, pies i prosiak. OK, zniosę psa z taczką, zbierającego pozostałe po przejściu planszy warzywka. Przetrzymam prosiaka w pilotce i goglach. Nawet ten psiak biegnący nie wiadomo gdzie podczas ładowania planszy jakoś ujdzie. Ale to, co designerzy zaserwowali na Halloween, to już gruba przesada. Gdzieś się przewija kurczak w kostiumie pirata, z opaską na oku. Śliczności normalnie. Pies przebrany za szeryfa też niczego sobie. Deklasują to animacje. Wczytywanie planszy – prosiak w kapeluszu czarownicy, lecący na miotle. Brawo. Plansza rozwiązana – zamiast psa z taczką, leci sobie to prosię na miotle i holuje kocioł z czymś dziwnym. Owacja na stojąco.
Na całe szczęście, te animacje trwają po parę sekund i można oko przymknąć. Przetrwać. Sama gra to już inna kwestia, i tu dopiero jest irytująco. Warzywa robiące miny to jak dla mnie lekka przesada – a teraz to w ogóle jakiś bajzel na wrotkach. Zmieniają się na chwilę i wracają do pierwotnego wyglądu, co dość skutecznie rozprasza i bardzo irytuje. Truskawka-zombie, marchewka zrobiona „na dynię” czy inny burak-duch to już nieco za dużo. Wymiękłem.
Idąc tym tropem – w grudniu też sobie pewnie nie pogram, bo znowu wystrój zmienią. Wiadomo, Boże Narodzenie i trzeba. Później – pewnie parę tygodni w lutym z powodu że Walentynki. I tak dalej, i tak dalej. I mimo że sama gra jest naprawdę fajna – takie działania wybitnie mnie do niej zniechęcają. Oczywiście – nie ma możliwości wyłączenia tej szopki. Może się starzeję, może się przesadnie czepiam, ale… Nie można zamiast takich okazjonalnych szopek zrobić czegoś konkretnego, co zostanie na stałe i uprzyjemni graczom zabawę na dłużej?