I znowu o grach. Tym razem mniej ambitnych, ale za to bardziej znanych. I na podstawie pierwszego rzutu oka często podsumowywanych: „W co ty grasz? To jest dla dzieci”.
Lubię match-3, co poradzę. Wiadomo, na czym to polega: zamień miejscami dwa sąsiadujące elementy, tak, aby co najmniej jeden z nich dopełnił linię trzech lub więcej jednakowych. Wtedy znikną, reszta spadnie w zwolnione miejsce, z góry zlecą nowe – i tak się to kręci. Genialne w swej prostocie, do opanowania w ciągu paru minut i zapewnia wiele dobrej zabawy na długie godziny. Szczególnie, gdy autorzy i projektanci uzupełnią „zasady kardynalne” swoimi pomysłami. Na przykład – nieregularna plansza, dodatkowe możliwości działania po układach większych niż 3 jednakowe elementy, pewne zadania do wykonania w określonej ilości ruchów, czy cała masa innych atrakcji.
Klikam od pewnego czasu w dwie takie gry na FB, i nawet miło się gra. Niestety, jak to „darmówki”, mają bardzo poważne ograniczenia. Na kolejne „życia” albo dość długo się czeka, albo irytuje znajomych prośbami o podesłanie, albo po prostu płaci. To samo z power-upami. Kolejna irytująca sprawa to podział na „epizody” – żeby wejść do kolejnego, trzeba albo dostać kliki od znajomych (najczęściej 3 osoby), albo… wiadomo, zapłacić. I to jest z mojego punktu widzenia główna wada tych gier – konieczność wciągania znajomych, żeby przejść dalej i/lub pograć dłużej.
Druga bardzo poważna wada (a przynajmniej moim zdaniem jest to wada) – to oprawa audiowizualna. A przynajmniej wizualna, bo audio po prostu wyłączyłem i mi z tym dobrze – na dłuższą metę po prostu nie dało się tego słuchać. Grafika w tych grach jest… po prostu za słodka, jak na mój gust. Układanie samo w sobie jest fajne, ale jak się użera człowiek z cukierkami różnymi, ciastkami i żelkami – to nie jest zbyt zabawne. Ale to jeszcze nic, bo hiciorem jest inna gra, w której układa się truskawki, marchewki, krople wody, kwiatki, jajka – i do tego, one wszystkie mają oczka i robią miny. Normalnie cyrk na wrotkach. Rozumiem, że runy, demony czy mitologiczne potwory się raczej nie przyjmą, taka specyfika rynku. No, ale niechby już chociaż umożliwili wyłączenie tych animek.
Wady wymieniłem, poczepiałem się – teraz czas na pochwały. A widzę dwa zasadnicze powody. Pierwszy z nich to ciekawa, wciągająca rozgrywka. Zasady są proste do opanowania, kolejne plansze – coraz trudniejsze, ale poziom rośnie powoli. Jest się czym pobawić. No i punktacja – można porównać wyniki ze znajomymi, można swoje rekordy poprawiać, można też spróbować przejść planszę tak, aby na mapie pojawił się symbol „osiągnięcia maksymalnych wymagań”. Czyli bodziec do powtarzania prób praktycznie w nieskończoność.
Druga wielka zaleta tych gier to ich ciągły rozwój. Cały czas pojawiają się nowe epizody, z których każdy zawiera kilkanaście do parudziesięciu plansz. Bardzo często wraz z nowym epizodem dochodzą nowe elementy rozgrywki: nowy typ zadania, ciekawy power-up czy rodzaj pola albo elementu do układania, urozmaicające zabawę. I to jest pozytywne.
Gry z jednej strony wyglądające „dziecinnie” (rysowana grafika w cukierkowym stylu, dopasowana do niej muzyka i dźwięki), a z drugiej zaginające zaprawionych w bojach zawodników. Bo pierwsze 20-30 plansz jest proste, łatwe i przyjemne, a później zaczynają się schody. I to bardzo strome. Tak się czasem zastanawiam, czy coś podobnego w klimatach na przykład fantasy miałoby szansę zaistnieć. A jeśli nie jako gra na FB żyjąca z mikropłatności, to jako zamknięta całość sprzedawana na portalach z grami. Zapłacone raz, można grać do bólu i z powrotem.