Idzie sobie człowiek spokojnie ulicą, często zamyślony – aż tu nagle JEBUDU, dźwięczy coś bez uprzedzenia. Koszmar.

Lubię dźwięki, naprawdę. Dźwięki są fajne. Ale te, które wybieram – a nie te, które słyszę bo muszę. Bo ktoś nie potrafił się opanować i na siłę uszczęśliwia otoczenie tym, co mu się podoba. Albo tym, co na mszy. Albo reklamą ze szczekaczki na aucie. Albo… no, ale o tym trochę później.

Już nie wspominam o przymusowej katechizacji, gdy tylko otworzę okno – mieszkam niedaleko kościoła i nie muszę się tam udawać, aby świetnie słyszeć, co się dzieje. Smutna norma. A może jak już mam nieco wolnego czasu, to bym chciał odpocząć we względnej ciszy? I chyba nie tylko ja. A tu psikus – kazanie jest i całe osiedle słyszy. Ciekaw jestem, czy jakby na przykład meczet tak nadawał, to okoliczni mieszkańcy by to tak tolerowali.

Jak już po osiedlu łażę, to nie od rzeczy będzie wymienić „melomanów”, częstujących otoczenie swoją „muzyką”. Trudno, obrażajcie się dowolnie, ale techno, rapu i hip-hopu nie cenię za wysoko. Owszem, są utwory, które lubię i których czasem słucham. Ale są to wyjątki potwierdzające regułę. Najczęściej słucham zupełnie innych brzmień i mi z tym dobrze. No, ale wracając do tematu – „melomanów” można podzielić na trzy grupy:
– Stacjonarni – słuchają w domach, często przy otwartych oknach, na mocnym sprzęcie, i głośno. Czasem jest to komputer podłączony do wzmacniacza i wtedy zdarza się usłyszeć gadu-gadowe „PING” czy avastowe „Baza wirusów została zaktualizowana”. Pół biedy, jak w środku właśnie lecącego utworu, wtedy przynajmniej jest jakiś humorystyczny akcent. Gorzej, jak się to wydrze nagle i bez uprzedzenia. Zawału idzie dostać.
– Mobilni – łażą z „muzycznymi telefonami” i puszczają przeróżne produkcje wokalno-dźwiękowe. Najczęściej młodzież gimbazjalna lub nieco powyżej. Dodajmy do tego głośne zachowanie, bo pogadać trzeba, a emitowane dźwięki nieco przeszkadzają. Ściszyć? A po co? Lepiej podnieść głos.
– Zmotoryzowani – najczęściej miłośnicy ekstremalnie krótkich fryzur i sportowych strojów, poruszający się dopasowanymi stylistycznie pojazdami. Ewentualnie klubowi bywalcy w autach najróżniejszych. Cała grupa ma jedną cechę wspólną: zamontowany w aucie mocny sprzęt grający, użytkowany bez umiaru i poszanowania dla słuchu wszystkich w promieniu kilkudziesięciu metrów. Dzielnia musi słyszeć, i już.

Osobna grupa hałasujących aut to reklamy. Mało że kula się taki jeden z drugim w tempie końcówki maratonu zaspanych żółwi, mało że ciągnie za sobą przyczepkę z objawieniem cen pomidorów czy innej kaszanki, to jeszcze nadaje. Wyprzedzić się raczej nie da, bo to niezła kobyła, jakoś dojechać trzeba – no i słucha człowiek. I się wlecze. I zaczyna marzyć o jakimś granatniku albo innej równie miłej zabawce.

A dziś padł swoisty rekord, który dał impuls do pisania.  Handlowy deptak, na którym służbowo musiałem spędzić kilkanaście minut. Parkingowe łamagi w tej okolicy to normalka, już nawet nie bluzgam przy ustawianiu auta, tylko po prostu parkuję, załatwiam co muszę i wyjeżdżam. A dziś… Cóż, otwarcie drzwi i szok. Ustawione głośniki, kręcą się ludzie w bardzo widocznych ciuchach z religijnymi hasłami, i gra kapela. Na żywo. Jakby nieco country, nieco folku, trochę weselnych klimatów – i do tego niskiego lotu (nie będę dosadny i nie powiem, że grafomańskie – a chyba powinienem) teksty. Zasłyszane gdzieś kiedyś określenie „sacro polo” pasuje tu bardzo dobrze. Na całe szczęście wystarczyło odpalić player w telefonie, zamontować dousznie słuchawki i prawie nie słyszałem tego „koncertu”.

Dziwię się ludziom, że takie numery odwalają. Lubię ciężką muzykę i słucham jej głośno – używam słuchawek. Słyszę bardzo dobrze, inni nie. Bo wiem, jak nielubiane dźwięki drażnią. Wiele razy, stanowczo zbyt wiele, irytowałem się w takich sytuacjach. I zastanawiam się, czy te osoby, które opisałem – będąc „po drugiej stronie” sytuacji, zgodziłyby się ze mną, że to nie jest miłe, co robią. Można to nazwać empatią, inteligencją emocjonalną czy zdrowym chłopskim rozumem – nieważne. Po prostu: „Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”. Wiele upraszcza.