„Porządek w otoczeniu to porządek w myśleniu”
– zasłyszane

I tu się nasuwa cała masa pytań, od definicji porządku i otoczenia zaczynając. Tak więc…

…wypadałoby się dość mocno zastanowić, jak właściwie podejść do sprawy. Bo uporządkowane myślenie samo w sobie nie jest złe, ale nie w każdym przypadku. Przykład? Wszelkie pomysły, idee, koncepcje – tu chaos i przypadkowość to potęga, luźne skojarzenia (nawet te na pierwszy rzut oka wariackie) na wagę złota, a pozornie idiotyczne pomysły mają spore szanse wiele zmienić na o wiele ciekawsze, czyli pod wieloma względami lepsze.

Schody zaczynają się później, na etapie realizacji. Tu już trzeba systematyczności, uporu i konsekwencji. Mało tego – myśleć trzeba, i to wydajnie. Co gorsza, na temat. A po radosnym wymyślaniu różności – kreatywność kwitnie i ciężko się przestawić. To boli i „nieco” trwa – a projekt… Wiadomo. Leży. I cienko kwiczy.

Spróbujmy więc, stosując się do zacytowanej maksymy, uporządkować otoczenie. Na pewno wywalenie panienki z pulpitu nie będzie złym pomysłem, ale to detal – sekund pięć i po sprawie. Później będzie gorzej. Wypadałoby na przykład nieco uładzić miejsce, w którym pracujemy. Pousuwanie z widoku leżących tu i tam losowych przedmiotów – jak najbardziej. Najlepiej w taki sposób, aby było wiadomo, gdzie co leży – jak jest potrzebne, wystarczy sięgnąć. Szukanie potrafi zdenerwować i rozproszyć, czyli wprowadza nieład w myśli. Czystość – jak najbardziej. Doświadczenie uczy, że nawet głupie zacieki po kawie potrafią dość skutecznie rozproszyć. Dobrze jednak byłoby zachować umiar – remont mieszkania to już raczej przesada.

No, ale otoczenie to nie tylko pokój czy mieszkanie, w którym się przebywa. To także ludzie, z którymi ma się kontakt.
Szef i współpracownicy – oj, potrafią skutecznie przekierować myśli. A to raczej nie pomaga, chyba że się tworzy rzeczy w klimacie gore. Dobrze jest więc nauczyć się zostawiać pracę w pracy – ciężko bywa, ale to możliwe i zdaje egzamin. Moment zamknięcia drzwi przy wyjściu z firmy to wyraźna granica: teraz przestaję myśleć o pracy i związanych z nią problemach, teraz jest mój czas, teraz robię swoje rzeczy.
Znajomi – no, różnie bywa. Tu należy przyjąć, że nagle sobie przypomną o naszym istnieniu i w najbliższym czasie będziemy im absolutnie niezbędni do istnienia. A im bardziej trywialne i nieważne problemy się u nich pojawią – tym większa pewność, że będziemy zmuszani do ich rozwiązywania w trybie natychmiastowym. I jeszcze jedna ciekawa prawidłowość: im większego skupienia i zaangażowania wymaga realizacja projektu, tym więcej osób sobie o nas przypomni. I oczywiście po tym dłuższym czasie bez jakiegokolwiek kontaktu.
Rodzina – czyni swoje, nie ma że boli. A jeśli nie czyni – to uczyni, prędzej niż później. I czegokolwiek byśmy nie przewidywali, to nie zgadniemy, co się stanie. Pewnikiem jest tylko to, że to nastąpi i że zostaniemy nader skutecznie rozproszeni.
Metod na (przynajmniej częściowe) uporządkowanie otoczenia w tym aspekcie jest sporo, od łagodnych i niekoniecznie skutecznych, do bardzo radykalnych i gwarantujących definitywny porządek. Dla każdego się coś znajdzie. Choć o ile na przykład dobitne wysłanie znajomych z ich problemami do wszystkich diabłów może być dobrym pomysłem (niektórzy mogą poczuć się urażeni na tyle, aby zakończyć znajomość – co czasem bywa sporym plusem, tak nawiasem mówiąc; ci z kolei, którzy nas w miarę dobrze znają – zrozumieją po spokojnym wyjaśnieniu, dlaczego nie jesteśmy zbyt komunikatywni), to barykadowanie się w swoim kącie przed rodziną – już niekoniecznie. Fizyczna eliminacja co bardziej irytujących współpracowników odpada – kusi gwarancją świętego spokoju, ale jest nielegalna.

Trzecia sfera wymagająca uporządkowania to dziejące się sprawy. Sprawy stałe, sprawy powtarzające się, i sprawy losowe, wyskakujące znienacka. Tu dobrze jest raz na jakiś czas odkładać projekt na jeden dzień (przy okazji mamy załatwioną sprawę higieny psychicznej, możemy się oderwać od uporządkowanego myślenia z klapkami na oczach), w którym pozałatwiamy wszystko, co się zdążyło nazbierać od ostatniego „dnia załatwiania spraw wszelakich”. Sprawy losowe, w zależności od ich rodzaju i kalibru – załatwiamy na bieżąco (jeśli nie ma innego wyjścia) lub odkładamy na „dzień załatwiania” (jeśli to możliwe). Taki stan rzeczy jest możliwy do osiągnięcia, ale nie jest łatwo. Za to jak już pewne metody wejdą w nawyk, to zostaną na długo.

Można? Można. Ale po co właściwie? Możemy też spróbować innej drogi: zmusić się do zajęcia projektem i powoli zacząć go realizować. Z czasem tak wciągnie, że będziemy się od niego odrywać tylko i wyłącznie wtedy, kiedy nie będzie innego wyjścia. A przejawy istnienia otoczenia we wszystkich jego aspektach po prostu wprowadzą nieco twórczego nieładu i spowodują, że będziemy bardziej kreatywni w rozwiązywaniu problemów.

Post i komentarze na fanpage – zapraszam