Jaś i Małgosia, Czerwony Kapturek… Znamy? Pewnie. Dość brutalne opowiastki, jak się im nieco bliżej przyjrzeć. A jeszcze pocieszniej się robi, jak (pewnie z braku własnych ciekawych pomysłów) za takie właśnie bajeczki zabierają się scenarzyści.

Jaś i Małgosia dorośli i podjęli pracę
– wiadomo, rozpoczęli karierę od wpakowania starszej pani do pieca w jej własnym domu. Metoda chamska, ale cholernie skuteczna. Bo przeżyli. Starsza pani z Małgosi zrobiła służącą, a Jasia tuczyła na pieczyste – a że tuczyła piernikami, to i chłopak zachorował na cukrową chorobę. Nic to, uskutecznili wiedźmową pieczeń i ruszyli w świat, z jasno określonym credo: „nie pozwolisz żyć czarownicy”. Od zlecenia do zlecenia, od wiedźmy do wiedźmy, od zadymy do zadymy. I taką właśnie zadymę pokazuje film „Hansel i Gretel, łowcy czarownic” – sporo akcji, dużo czerwieni na ekranie i zaprawione przaśnym humorem dialogi. Dodajmy efekty specjalne na przyzwoitym poziomie i niezły kawałek fabuły – i mamy miło spędzone dwie godziny.
Na moje czepialskie oko, film ma dwa spore plusy: po pierwsze, twórcy próbują odpowiedzieć na pytanie „co było potem?”, i bynajmniej nie sprowadza się to do oklepanego „i żyli długo i szczęśliwie”. Dość twórcze podejście do kwestii, rzekłbym. I druga sprawa – mimo iż rodzeństwo zawodowo tępi czarownice i ma w tym spore doświadczenie, to wcale im lekko nie jest. Nieraz obrywają, i to poważnie, a czasem bywa naprawdę ciężko. No i smaczek dla tych, którzy obejrzeli. Sporo czasu zastanawiałem się, dlaczego Edward miał na imię właśnie Edward. A teraz już tylko mam nadzieję, że w kontynuacji (o ile powstanie, na co zresztą mam nadzieję) nie będzie świecił…

Kapturek zmienił się w pelerynę, wilk w wilkołaka
i jeszcze kilka spraw poszło do tuningu… No i mamy wioskę na końcu świata, która płaci rezydującemu gdzieś w pobliżu wilkołakowi haracz za zostawienie mieszkańców w spokoju. „Dziewczyna w czerwonej pelerynie” zaczyna się w momencie, gdy futrzak łamie układ i znów zaczyna zabijać. Rozpacz, panika, wezwanie tępiciela – i zaczyna być coraz ciekawiej. Nie ma tu leśniczego, który wilka odstrzelił i rozpruł, a babcia cała i zdrowa nie wychynęła z wyprutych bebechów. Nie ma też nieco zbyt cwanego wilka-transwestyty, który najpierw zjadł babcię, a później się za nią przebrał. Tu mamy mnicha, wędrującego po świecie i tropiącego wilkołaki – przeciw koszmarowi na czterech łapach, sprytnemu i bezwzględnemu. Babcia też jakaś  inna niż pamiętamy z dzieciństwa, a i Czerwony Kapturek dość mocno wyrośnięty – w sumie jedno co się w miarę zgadza z oryginałem, to wyprute flaki. Sporo ich. Paranoi i klaustrofobii też. Ogólnie rzecz biorąc – zgrabnie i całkiem składnie wymyślona i pokazana historia, można obejrzeć.
Film jakoś niespecjalnie przypadł do gustu. W sumie to nawet nie wiem czemu – biorąc pod uwagę moje kryteria, to było wszystko co być powinno, aby uznać za dobry. Przynajmniej na tyle, aby po jakimś czasie obejrzeć powtórnie.  A tu psikus, czegoś brakuje i nawet nie bardzo wiem, czego dokładnie. Jest taki… bez wyrazu?

Miało być też o Królewnie Śnieżce
ale najpierw nieco się rozejrzałem, popytałem i poczytałem. Dwa znalezione filmy, jednoznacznie negatywne opinie – dziękuję, postoję, może kiedy indziej. Królewny Śnieżki nie będzie.

 A po co w ogóle ta pisanina?
Najpierw Jaś i Małgosia, później Czerwony Kapturek, jakoś w międzyczasie dwukrotnie Królewna Śnieżka. Pytanie nasuwa się samo: co będzie następne? Za kogo tym razem wezmą się panowie filmowcy? Bo w razie gdyby to miała być dziewczynka z zapałkami, pomysł jest prosty i nawet na czasie.  Dziewczę zamarza, jakiś (niezbyt długi) czas leży sobie spokojnie, po czym wstaje jako zombie-podpalacz i zaczyna czynić swą powinność. Taki „pomysł na hicior” się przyplątał, co poradzę. Choć sądzę, że jak zwykle, jestem niepoprawnym i nieuleczalnym optymistą, i gdy pokaże się kolejny film, bazujący na którejś z dobrze znanych bajek, zostanę znowu bardzo zaskoczony. I nie będzie to zaskoczenie pozytywne, o nie. A może ktoś ma jakieś pomysły, co by to mogło być?